HOŁD-Roberts Nora

pdf > download > ebook > pobieranie > do ÂściÂągnięcia

HOŁD-Roberts Nora, Roberts Nora

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NORA ROBERTS
HOŁD
Tribute
Przełożył Jan Kabat
Jasonowi i Kat, w chwili, gdy zaczynają wspólne życie.
Oby ogród, któryż, taką pieczołowitością
urządzacie, zakorzenił się mocno
i
rozbłysnął wspaniałymi kolorami kwiatów.
CZĘŚĆ I
ROZBIÓRKA
Przeszłości
nie da
się
urzeczywistnić;
Nie możemy znać tego,
czym nie jesteśmy.
Bo nad przeszłością,
teraźniejszością i przyszłością
Zwiesza sie jednaka zasłona.
Henry David Thoreau
ROZDZIAŁ 1
Według legendy Steve McQueen pływał kiedyś nagi miedzy rogożami i liliowymi
liśćmi w stawie na Małej Farmie. Jeśli była to prawda, a Cilla lubiła tak myśleć, to aktor
zrzucił z siebie ubranie i wskoczył do wody po nakręceniu
Siedmiu wspaniałych,
a przed
Wielką ucieczką.
Niektórzy twierdzili, że Steve nie tylko ochłodził się w tę parną letnią noc w Wirginii,
ale zrobił coś jeszcze, na dodatek z babką Cilli. Chociaż oboje w tym czasie byli w związkach
małżeńskich, legenda niosła ze sobą raczej podziw niż potępienie. A ponieważ bohaterowie
tej historii od dawna już nie żyli, nie mogli ani niczemu zaprzeczyć, ani niczego potwierdzić.
Z drugiej strony - pomyślała Cilla, wpatrując się w ciemną wodę porośniętego liliami
stawu - prawdopodobnie żadne z nich nie zadało sobie trudu, by potwierdzić te pogłoski lub
im zaprzeczyć, dopóki jeszcze mieli szansę.
Nieważne, czy była to prawda, czy fałsz, ale Cilla wyobrażała sobie, że Janet Hardy,
wspaniała, tragiczna, olśniewająca, udręczona, bawiła się doskonale, słuchając plotek na swój
temat. Nawet ikony muszą skądś czerpać energię.
Stojąc w żółtym blasku słońca i czując na twarzy tępy dotyk marcowego chłodu, Cilla
widziała to wyraźnie. Parna letnia noc, błękitna poświata księżyca przypominającego jupiter.
Ogrody w szczycie wspaniałego rozkwitu, napełniające powietrze swym aromatem. Woda
była pewnie zimna i jedwabista w zetknięciu ze skórą, a drobne rośliny o różowych i białych
kwiatach pokrywały ją gdzieniegdzie niczym lśniące perły.
Janet też była pewnie w rozkwicie - rozmyślała Cii la. Burza rozpuszczonych
złocistych włosów, spływających na białe ramiona. .. Nie, te też były złociste od letniej
opalenizny. A raczej miedziane, w wodzie koloru herbaty. Lodowato niebieskie oczy
rozjaśniał uśmiech i - najprawdopodobniej - heroiczne spożycie alkoholu.
Muzyka wibrująca i przeszywająca ciemność jak świetliki, które migoczą nad
żyznymi polami i aksamitnymi trawnikami - fantazjowała Cilla. Głosy weekendowych gości,
spacerujących po murawie, werandach i tarasach, świetlistych niczym muzyka. Głosy gwiazd
tak olśniewających jak te zawieszone w górze, niczym małe klejnoty rozrzucone wokół
krągłego księżyca.
Mroczne plamy cienia, strumienie barwnego światła ogrodowych lamp.
Tak właśnie musiało to wyglądać. Świat, w którym żyła Janet, świecił cudownym
blaskiem albo pogrążał się w nieprzeniknionym mroku. Zawsze.
Cilla nie miała wątpliwości, że Janet wskoczyła do tego stawu zuchwale naga, pijana,
głupia i szczęśliwa. I całkowicie nieświadoma, że jej wypełnione po brzegi, rozpaczliwe,
olśniewające życie skończy się niespełna dziesięć lat później.
Cilla, zanim odwróciła się od stawu, umieściła stosowną uwagę w swoim grubym
notatniku. Należało wodę oczyścić, skontrolować i dostosować do wymogów ekologii.
Zapisała sobie jeszcze, by poczytać o utrzymaniu i konserwacji takiego zbiornika, zanim
sama zabierze się do roboty albo wynajmie jakiegoś specjalistę.
Potem ogrody. Albo to, co z nich pozostało - pomyślała, idąc po wysokiej,
grudkowatej trawie. Chwasty, istne zasłony winorośli, poprzebijane gałązkami krzewów
przypominającymi zbrązowiałe kości - wszystko to stłumiło niegdysiejszą bujność. Przyszło
jej do głowy, że to kolejna metafora - metafora tego wszystkiego, co jasne i piękne, a co
zdławiła i pogrzebała zachłanność.
Doszła do wniosku, że będzie potrzebować w tym wypadku pomocy. Znacznej
pomocy. Bez względu na to, jak bardzo pragnęła podjąć się tego zadania, wiedziała, że nie
będzie w stanie pielić i karczować, ścinać i palić, a potem projektować wszystko o własnych
siłach.
Budżet musiał uwzględniać zaangażowanie specjalistów od architektury krajobrazu.
Zanotowała sobie, by przestudiować stare fotografie ogrodów, kupić w celach edukacyjnych
kilka książek o ich urządzaniu i skontaktować się z miejscowymi firmami, by spytać o koszty.
Przystanęła i powiodła wzrokiem po zniszczonych trawnikach, walących się
ogrodzeniach, smutnej starej stodole, brudnoszarej i poznaczonej śladami aury. Były tu kiedyś
kurczęta - tak w każdym razie jej mówiono - kilka ładnych koni, schludne pola zbóż,
niewielki i kwitnący sad drzewek owocowych. Chciała wierzyć - może musiała wierzyć - że
potrafi przywrócić to do życia. Że do następnej wiosny i po wszystkich kolejnych będzie
mogła tu stanąć i patrzeć, jak wszystko pączkuje i rozkwita, jak odradza się to, co należało
niegdyś do jej babki.
I co należało teraz do niej.
Patrzyła na to, co jest teraz i co było dawniej, swoimi lodowato niebieskimi oczami,
osłoniętymi daszkiem czapki. Jej włosy, bardziej przypominające barwą miód niż złoty pył,
opadały na plecy długim i masywnym warkoczem. Miała na sobie grubą bluzę z kapturem,
okrywającą silne ramiona i smukły tułów, na długich nogach zaś spłowiałe dżinsy i buty
kupione dawno temu, jeszcze przed wyprawą turystyczną, której celem były Blue Ridge
Mountains. Te same góry, które teraz wznosiły się na tle nieba.
Lata temu - pomyślała. To był ostatni raz, kiedy wybrała się na wschód. Kiedy
przyjechała właśnie tutaj. Kiedy zostało zasiane ziarno teraźniejszości, jak przypuszczała.
Czy oznaczało to, że ponosi winę za ostatnie cztery lata zaniedbań, a nawet pięć?
Mogła bardziej nalegać, mogła żądać. Mogła coś zrobić.
Robię to teraz - odrzuciła wszelkie swoje wątpliwości. Nie żałowała tej zwłoki, tak jak
nie żałowała tych wszystkich manipulacji i gorzkich argumentów, którymi zmusiła matkę do
zrzeczenia się prawa własności na jej korzyść.
- Teraz Mała Farma należy do ciebie - powiedziała głośno. - Nie schrzań tego.
Odwróciła się i otuliwszy się ramionami, ruszyła przez wysoką trawę i dzikie cierniste
krzewy w stronę starego domu, gdzie Janet Hardy urządzała olśniewające przyjęcia albo
dokąd uciekała między jednym filmem a drugim. I gdzie, w 1973 roku, również w parną
letnią noc, odebrała sobie życie.
Tak głosiła legenda.
Czaiły się tam duchy. Ich obecność była niemal tak wyczerpująca jak zwiedzanie
trzech zniszczonych kondygnacji domu, konfrontacja z brudem, kurzem, zniechęcającą ruiną.
Duchy, jak przypuszczała Cilla, skutecznie odstraszały wandali i dzikich lokatorów. Przyszło
jej do głowy, że legendy bywają użyteczne.
Wcześniej kazała włączyć elektryczność i przywiozła ze sobą mnóstwo żarówek, a
także, jak miała nadzieję, dostatecznie dużo środków czystości, by zacząć porządki. Złożyła
stosowne podania w lokalnym wydziale budownictwa i zaczęła poszukiwania wśród
miejscowych firm remontowych.
Nadszedł czas, by się do czegoś zabrać.
Zgodnie z listą priorytetów przystąpiła do porządków w pierwszej z czterech łazienek,
które nie widziały szczotki od dobrych kilku lat.
Podejrzewała, że poprzedni mieszkańcy nie przejmowali się zbytnio takimi
drobnostkami.
- Mogłoby być jeszcze gorzej - mruczała pod nosem, drapiąc i szorując. - Mogłoby się
tu roić od węży i szczurów. Do diabła, przymknij się! Nie wywołuj wilka z lasu.
Po dwóch godzinach mordęgi i opróżnieniu niezliczonych wiader brudnej wody mogła
korzystać z urządzeń sanitarnych bez konieczności uprzedniego poddawania się
szczepieniom. Popijając wodę mineralną, ruszyła w stronę tylnych schodów, żeby zabrać się z
kolei do wielkiej kuchni wiejskiego domu. Przyglądając się niebiesko - białemu laminatowi
na blatach pękatych szafek, zastanawiała się, kto wpadł na pomysł takiego unowocześnienia i
dlaczego sądził, ze będzie pasować do starego piecyka i równie starej lodówki. Z
estetycznego punktu widzenia kuchnia prezentowała się okropnie, ale pierwszeństwo należało
się sprzętom.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  •