HT068. Sanders Glenda - Ten prawdziwy mężczyzna, Harlequin Temptation
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
GLENDA SANDERS
Ten prawdziwy
męŜczyzna
ROZDZIAŁ 1
– Nareszcie koniec – westchnęła Cassaundra. – Bogu dzięki.
Naprzeciw niej w limuzynie siedział Sloan Garrick, człowiek, który przed
trzydziestoma laty był protegowanym jej dziadka.
– Dobrze się dziś spisałaś, Cassaundro – powiedział, kładąc rękę na jej dłoni. –
Mowa Ŝałobna była świetna: doskonałe połączenie podziwu i wzruszenia.
Kiwnęła głową, przyjmując ten komplement, ale Ŝadne z nich juŜ się nie odezwało.
Szofer wiózł ich przez labirynt ulic Manhattanu. Zahamował przed, wejściem
wiodącym do dwóch bliźniaczych wieŜowców.
Sloan objął Cassaundrę pokrzepiającym gestem, gdy jechali cichobieŜną windą do
apartamentów na szczycie.
– Chcesz się czegoś napić? Wina, sherry? – zapytał troskliwie, gdy weszli do
środka.
– Później. Teraz przebiorę się w coś wygodniejszego. Barek jest pełny. Poczęstuj
się. Zdejmij marynarkę i krawat, jeŜeli chcesz.
– Nie martw się o mnie – uspokoił ją Sloan.
Umrze w marynarce i krawacie, pomyślała Cassaundra idąc do sypialni.
Natychmiast poŜałowała tej niesympatycznej myśli. Sloan był wytworem swej epoki.
MęŜczyźni z jego środowiska nosili garnitury i krawaty. To niewielkie przewinienie
jak na człowieka, który okazał się niezawodnym przyjacielem w niezwykle cięŜkim
dla niej okresie. Gdy zaczęła pracować w wydawnictwie dziadka, wprowadzał ją we
wszystkie tajniki, pomagał zachować realizm i rozsądek. Nie zastąpił jej ojca, ale stał
się kochającą, aprobującą osobą, w przeciwieństwie do tamtego.
W drzwiach sypialni pojawiła się Aggie.
– Czy pani czegoś potrzebuje?
– Przebiorę się. Nie mogę juŜ znieść tego kostiumu.
– Weźmie pani kąpiel?
– Raczej prysznic. Nie będzie mi potrzebna pomoc.
– Tak, Proszę Pani.
Cassaundra patrzyła na młodą, dyplomatycznie obojętną twarz Aggie i
zastanawiała się, czy rani uczucia dziewczyny, chcąc samodzielnie odkręcić kurek w
łazience.
– Chyba nałoŜę batikowe kimono w maki. Gdybyś mogła je wyjąć...
– Oczywiście, proszę Pani.
– To wszystko.
– Tak, proszę pani.
Cassaundra weszła do łazienki i odgrodziła się drzwiami od reszty świata.
Cudownie być samą! Warstwa po warstwie zdejmowała ubranie, które nagle zaczęło
ją dusić – filcowy kapelusz przybrany piórami, ciemnoniebieski Ŝakiet i spódnicę,
dobraną kolorystycznie jedwabną bluzkę z wiązanym kołnierzem.
Demonstracyjnie wybrała niebieski, nie zaś wymaganą pogrzebową czerń. Gdyby
tylko na to pozwoliła, związani z jej ojcem specjaliści od reklamy wyreŜyserowaliby
pompatyczny pogrzeb. Ale po raz pierwszy w Ŝyciu Cassaundra sama podjęła decyzję
i wymogła jej wykonanie. Nalegała, by pogrzeb odbył się jedynie w obecności
rodziny, a w miesiąc po nim ogólnodostępna msza Ŝałobna. Stamtąd właśnie wracała.
W kabinie prysznicowej puściła gorącą wodę, jakby mogło to zmyć z niej smutek i
paraliŜujące odrętwienie, jakie czuła po stracie ojca.
Kilka minut później, juŜ bez makijaŜu, zawinęła się w miękki ręcznik, zdjęła
czepek i rozpuściła włosy – naturalne blond, fachowo rozjaśnione, miękkimi fetami
opadły na plecy.
Usiadła przy toaletce i posmarowała błyszczkiem usta. Potem spojrzała na kobietę
w lustrze – wystraszone oczy, wychudzone policzki. Ukryła twarz w dłoniach i
westchnęła przygnębiona.
Pozwoliła sobie na kilka zaledwie minut cichego Ŝalu nad sobą. Odrzuciła głowę,
wzięła głęboki oddech i zmusiła się do ubrania. Sloan czekał na dole, by pocieszyć ją
w potrzebie.
Potrzeba, pomyślała czując, Ŝe zaczyna wpadać w histerię. Czy wiesz, Sloan, czego
potrzebuję? Bo ja z pewnością nie.
Sloan wstał i pozdrowił ją automatycznym, acz szczerym uśmiechem.
– Widzę, Ŝe odświeŜyłaś się, kochanie. Piję czystą szkocką. Co ci podać?
– Białe wino – odparła Cassaundra.
Sloan podszedł do barku, nalał wina, wręczył Cassaundrze kieliszek, po czym
znowu usiadł.
– Twój ojciec byłby dziś z ciebie dumny – powiedział.
– Wątpię.
Cassaundra wielokrotnie zastanawiała się, czy ojciec w ogóle przejmował się tym,
co mówiła bądź robiła – oczywiście z wyjątkiem przypadku, gdy nie dostała się do
szkoły muzycznej Juilliarda. Nigdy nie miała dość odwagi, by powiedzieć sławnemu
Williamowi Snowowi, iŜ poczuła ulgę na wieść, Ŝe nie została przyjęta. Zawsze
chciała studiować literaturę, ale on sądził, Ŝe podjęła tę decyzję z braku czegoś
lepszego.
– Rozmawiałem z nim kiedyś podczas przerwy w rozprawie – odezwał się Sloan. –
Zapytał mnie, czy widziałem, jak weszłaś na salę rozpraw z głową do góry,
całkowicie ignorując reporterów? A potem stwierdził, Ŝe stałaś się damą. Był dumny,
Cassaundro. Widziałem dumę w jego oczach.
– Dziękuję, Ŝe mi to powiedziałeś – rzekła wzruszona. – I poczekałeś, aŜ mi to
będzie rozpaczliwie potrzebne.
– Dziś teŜ byłaś dzielna – rzekł Sloan. – Wiem, co musiałaś przezwycięŜyć, by po
tym wszystkim, co się stało, wstać i wygłosić mowę na jego cześć.
– Społeczeństwo miesiącami grzebało w Ŝyciu Snowa – powiedziała Cassaundra. –
NajwyŜszy czas, by usłyszeli o szlachetniejszych cechach mego ojca. Nie był z
pewnością ani świętym, ani wzorowym ojcem, ale był utalentowany i oddany muzyce.
Dopiła jednym łykiem resztę wina. Przez kilka minut w milczeniu wpatrywała się
w pusty kieliszek.
– Nawet po tylu miesiącach ciągle zastanawiam się, dlaczego to wszystko musiało
się wydarzyć. Tak bez sensu, tak tragicznie bez sensu.
– Nie wolno ci stale tego rozgrzebywać, Cassaundro. Nie znajdziesz odpowiedzi.
– Nie znajdę odpowiedzi – zgodziła się. – Jedynie same „gdyby”. Gdyby tylko nie
wstydzili się przyznać, Ŝe z ich małŜeństwa nic nie wyszło, i mieli odwagę się rozstać.
Gdyby nie byli tacy wybuchowi i ambitni. Gdyby w tej szufladzie nie było rewolweru.
Skąd nabity rewolwer w szufladzie? – zapytała retorycznie, zwracając się do Sloana. –
Nigdy nawet z niego nie strzelał. Dlaczego rewolwer akurat musiał tam leŜeć, nabity i
gotów do strzału?
Sloan połoŜył rękę na jej dłoni.
– Zwariujesz, jeśli będziesz to rozpamiętywać.
Cassaundra przymknęła oczy i westchnęła.
– Wiem, Sloan. Ale to wszystko było takie bezsensowne. Brianna nigdy nie była
dla mnie matką – Nie była nawet przyjaciółką. Ale nie chciałam, Ŝeby umarła.
Zwłaszcza...
Głos jej się załamał, ale w myśli dodała: nie z pięknych, utalentowanych rąk mego
ojca. Nikt nie powinien umierać z ręki człowieka zdolnego wyczarować z wielkiej
orkiestry tak wspaniałą muzykę.
– Nie moŜesz zmienić tego, co się stało – powiedział Sloan. – MoŜesz jedynie
zaakceptować to i Ŝyć dalej.
Tak, zaakceptować. Nie miała wyboru. Brianna, piękna, samolubna, kapryśna
primadonna, umarła na podłodze sypialni, którą dzieliła z ojcem Cassaundry. A
Williama Snowa, wraŜliwego, równie impulsywnego maestro, aresztowali, pobrali od
niego odciski palców i zamknęli w celi z włóczęgami i złodziejami. Na oczach
światowej prasy został sądzony za zabójstwo.
Cały naród wzdychał, gdy William Snow adorował Briannę Blake. I cały naród
uniósł się, gdy sąd orzekł, Ŝe jest winny jej śmierci.
William Snow zasłabł na sali rozpraw po usłyszeniu wyroku: winny. Świadectwo
zgonu stwierdzało, Ŝe to atak serca, ale jego serce pękło pod brzemieniem smutku,
upokorzenia i wyrzutów sumienia. Nigdy nie powinien był poślubić Brianny. Kochał
ją jednak z gwałtownością znaną tylko głupcom, i ta bezmyślna namiętność zabiła ich
oboje.
– Co teraz? – zapytał Sloan, znów gładząc dłoń Cassaundry.
– Chyba wrócę za biurko wydawcy.
– Brzmi to tak, jakbyś wracała do więzienia. Myślałem, Ŝe jesteś zadowolona ze
swojej pracy w Quill Publishing.
– Jestem zadowolona, Sloan. To znaczy – byłam. – Wciągnęła głęboko powietrze i
wypuściła je z powolnym westchnieniem. – Minie trochę czasu, zanim będę zdolna
odczuwać zadowolenie.
– Cenię twoją pracę, Cassaundro, ale nikt nie przykuwa cię do biurka. Jesteś
kobietą zamoŜną i w ogóle nie musisz pracować.
– Wolę mój mały kącik w Quill niŜ tę wieŜę z kości słoniowej. W biurze
przynajmniej czuję się poŜyteczna. ChociaŜ jestem prawnuczką załoŜyciela, mam
swój niewielki udział w rozwoju wydawnictwa.
– Bez wątpienia. Ktoś, kto wylansował ksiąŜkę odrzuconą przez dwanaście domów
wydawniczych, udowodnił swoje kompetencje. Fakt, Ŝe jesteś prawnuczką Nathana
Granda, przydaje temu osiągnięciu nieco czaru i tajemniczości.
– Czar i tajemniczość? – rzekła z ironicznym uśmieszkiem. – Kraty w więziennej
celi! – dodała gorzko.
Sloan wstał, podszedł do kominka i zaczął przyglądać się płomieniom tańczącym
na grubym polanie.
– Przypuśćmy, Ŝe mogłabyś robić to, co chcesz. Co byś wybrała? – spytał z
zadumą.
– Zniknęłabym. – Cassaundra po raz pierwszy w dniu dzisiejszym uśmiechnęła się
naprawdę szczerze. – Zniknęłabym, a potem pojawiłabym się gdzieś jako zupełnie
normalna osoba.
– Normalna osoba?
– Nie udawaj, Ŝe nie rozumiesz. Chodzi mi o taką osobę, która nie jest
spadkobierczynią jednej z największych fortun w Ameryce. Osobę, której genialny
ojciec nie zabił jej macochy, która nie pracuje w wydawnictwie załoŜonym przez jej
pradziadka. Chciałabym dokonać w Ŝyciu czegoś, co nie jest oceniane wyłącznie na
podstawie tego, kim jestem. Czy moŜesz sobie wyobrazić, Ŝe jeśli chodzi o
praktyczne Ŝycie jestem całkowitą ignorantką? – spytała po chwili i gestem dłoni
uciszyła protest Sloana. – Wiem, wiem. Potrafię prawidłowo trzymać widelec podczas
oficjalnego obiadu i umiem podtrzymać rozmowę na dowolny temat w czasie
koktajlu. Ale nie potrafię nawet prowadzić samochodu!
– Jestem pewien, Ŝe Joseph nauczyłby cię prowadzić twojego bentleya – odparł Sloan
sucho.
– Mówię serio – powiedziała tonem nie budzącym wątpliwości. – Potrafię grać na
flecie, harfie i fortepianie, ale nigdy nie wrzucałam monety do grającej szafy. To takie
nieamerykańskie. Jestem nieamerykańska. Jestem nie... nierealna! Cassaundra Snow
to jakaś księŜniczka z tragicznej bajki, drukowanej w gazecie w odcinkach.
Sloan popatrzył jej uwaŜnie prosto w twarz.
– Czego byś chciała, Cassaundro?
– Chciałabym... wydaje mi się, Ŝe chciałabym gdzieś uciec i dorosnąć.
– Dorosnąć? Po tym wszystkim, co przeŜyłaś? To i tak było ponad siły zwykłego
człowieka!
– Och, jestem silna. Opanowana. Potrafię sprostać sytuacji. Ale nigdy nie
troszczyłam się o siebie. Nie musiałam. Ojciec zawsze zabiegał o to, by ktoś się o
mnie troszczył. – Coś ścisnęło ją w gardle. – Aggie poczuła się dotknięta, gdy
stwierdziłam, Ŝe sama chcę włączyć prysznic.
Sloan objął ją i przez kilka minut Cassaundra wypłakiwała się w jego ramionach.
– Ojciec ochraniał mnie, ale nie pozwolił mi dorosnąć. Dlaczego? Powinnam była
go zmusić, by mi pozwolił.
Sloan wyjął z kieszeni chusteczkę i podał ją Cassaundrze.
Wytarła policzki i nos i popatrzyła na niego nachmurzona. Podeszła do kanapy i
opadła na nią bezwładnie.
– Nigdy nie wypełniłam czeku. Nie wiem nawet, jak to się robi.
– To całkiem proste – rzekł Sloan. – Prawie kaŜdy moŜe ci to pokazać.
– Nie w tym rzecz, Sloan. Wiem, Ŝe mogę się nauczyć. Ale juŜ to powinnam
umieć. Powinnam umieć prowadzić samochód, wypełniać ksiąŜeczkę czekową i robić
tysiąc innych codziennych rzeczy, które większość ludzi robi zupełnie naturalnie.
Mam stałą loŜę w filharmonii i w operze, ale nigdy nie byłam na koncercie
rockowym... czy choćby na meczu baseballa.
– Chyba powinnaś się wreszcie wybrać.
– Na mecz baseballowy?
– Wszędzie, gdzie ci się spodoba. Powiedziałaś, Ŝe chciałabyś uciec. Zatem zrób
to, na co masz ochotę – ucieknij i dorastaj! Rusz tam, gdzie mogłabyś przeŜyć wiek
młodzieńczy, którego nie miałaś. Popełniaj błędy, padaj, a potem podnoś się sama.
– Myślisz, Ŝe nie zrobiłabym tego, gdybym mogła?
– CóŜ cię zatrzymuje?
– Dokąd mam uciec? – zapytała z goryczą. – Od kilku miesięcy śledzą mnie
kamery, dziennikarze, fotoreporterzy. KaŜdy, kto ogląda telewizję, wie, jak
wyglądam. Mogłabym gdzieś się odizolować, ale właśnie chodzi mi o coś zupełnie
przeciwnego. Chcę być wśród ludzi, brać udział w prawdziwym Ŝyciu, a nie chować
się przed nim.
– Jesteś dość naiwna, Cassaundro. Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, Ŝe moŜna
być wprawdzie podobnym do jakiejś osoby, ale wcale nie wyglądać tak jak ona?
– Peruka i ciemne okulary? – spytała sarkastycznie.
– Nie sądzę, byś musiała posuwać się aŜ do tego. Twierdzisz, Ŝe ludzie wiedzą, jak
wyglądasz. Ale co oni właściwie widzieli na tych wszystkich fotografiach? Czy
naprawdę sądzisz, Ŝe widzieli ciebie? Patrzyli na włosy Veroniki Lalce, kapelusze na
specjalne zamówienie i kreacje od najlepszych projektantów. Odrzuć te pozory, a
przekonasz się, Ŝe zadziwiająco wiele kobiet ma ładne, okrągłe twarze, podobne do
twojej.
– Ale...
– Popieram twój projekt, Cassaundro. Jeśli chcesz zniknąć i przeŜyć przygodę –
powodzenia! Czy teŜ raczej: baw się dobrze.
– Naprawdę sądzisz, Ŝe mi się uda?
– Jeśli wszystko zostanie starannie zaplanowane, będziesz mogła Ŝyć incognito
całymi miesiącami. Mogę zapowiedzieć twój urlop i rozgłosić, Ŝe spędzisz dłuŜsze
wakacje w Europie. To powinno zmylić trop tej zgrai dziennikarzy i umoŜliwić ci
„normalne Ŝycie”.
– Mówisz serio? – spytała, jakby z obawą, czy moŜe mu wierzyć.
– A ty?
Nie odpowiedziała.
– Mogłabyś w tym czasie napisać ksiąŜkę-autobiografię.
– O, nie! Koniec z „biedną małą bogaczką” – koniec!
– Ale nie koniec z Cassaundrą Snow. Z wielką pasją mówiłaś o więzieniu w wieŜy
z kości słoniowej. Weź się za to: uczucia, emocje. Jesteś wydawcą. Nie muszę ci
mówić, jak napisać dobrą ksiąŜkę.
Cassaundra uwaŜnie słuchała przemówienia Sloana.
– Twoja historia będzie się dobrze sprzedawać. Czytelnicy chcą wiedzieć wszystko
o rodzinie Snowów.
– To byłoby brutalne wtargnięcie w Ŝycie osobiste.
– Mogłabyś opowiedzieć wydarzenia ze swojej perspektywy – powiedział Sloan. –
Pokazać je z własnego punktu widzenia. Sprostować błędne mniemania.
– Nie mam jeszcze zdania na temat ewentualnej ksiąŜki – odrzekła Cassaundra. –
Ale chcę... nalej mi jeszcze wina... nim się rozkleję, chcę wypić za mój nadchodzący
wiek młodzieńczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
GLENDA SANDERS
Ten prawdziwy
męŜczyzna
ROZDZIAŁ 1
– Nareszcie koniec – westchnęła Cassaundra. – Bogu dzięki.
Naprzeciw niej w limuzynie siedział Sloan Garrick, człowiek, który przed
trzydziestoma laty był protegowanym jej dziadka.
– Dobrze się dziś spisałaś, Cassaundro – powiedział, kładąc rękę na jej dłoni. –
Mowa Ŝałobna była świetna: doskonałe połączenie podziwu i wzruszenia.
Kiwnęła głową, przyjmując ten komplement, ale Ŝadne z nich juŜ się nie odezwało.
Szofer wiózł ich przez labirynt ulic Manhattanu. Zahamował przed, wejściem
wiodącym do dwóch bliźniaczych wieŜowców.
Sloan objął Cassaundrę pokrzepiającym gestem, gdy jechali cichobieŜną windą do
apartamentów na szczycie.
– Chcesz się czegoś napić? Wina, sherry? – zapytał troskliwie, gdy weszli do
środka.
– Później. Teraz przebiorę się w coś wygodniejszego. Barek jest pełny. Poczęstuj
się. Zdejmij marynarkę i krawat, jeŜeli chcesz.
– Nie martw się o mnie – uspokoił ją Sloan.
Umrze w marynarce i krawacie, pomyślała Cassaundra idąc do sypialni.
Natychmiast poŜałowała tej niesympatycznej myśli. Sloan był wytworem swej epoki.
MęŜczyźni z jego środowiska nosili garnitury i krawaty. To niewielkie przewinienie
jak na człowieka, który okazał się niezawodnym przyjacielem w niezwykle cięŜkim
dla niej okresie. Gdy zaczęła pracować w wydawnictwie dziadka, wprowadzał ją we
wszystkie tajniki, pomagał zachować realizm i rozsądek. Nie zastąpił jej ojca, ale stał
się kochającą, aprobującą osobą, w przeciwieństwie do tamtego.
W drzwiach sypialni pojawiła się Aggie.
– Czy pani czegoś potrzebuje?
– Przebiorę się. Nie mogę juŜ znieść tego kostiumu.
– Weźmie pani kąpiel?
– Raczej prysznic. Nie będzie mi potrzebna pomoc.
– Tak, Proszę Pani.
Cassaundra patrzyła na młodą, dyplomatycznie obojętną twarz Aggie i
zastanawiała się, czy rani uczucia dziewczyny, chcąc samodzielnie odkręcić kurek w
łazience.
– Chyba nałoŜę batikowe kimono w maki. Gdybyś mogła je wyjąć...
– Oczywiście, proszę Pani.
– To wszystko.
– Tak, proszę pani.
Cassaundra weszła do łazienki i odgrodziła się drzwiami od reszty świata.
Cudownie być samą! Warstwa po warstwie zdejmowała ubranie, które nagle zaczęło
ją dusić – filcowy kapelusz przybrany piórami, ciemnoniebieski Ŝakiet i spódnicę,
dobraną kolorystycznie jedwabną bluzkę z wiązanym kołnierzem.
Demonstracyjnie wybrała niebieski, nie zaś wymaganą pogrzebową czerń. Gdyby
tylko na to pozwoliła, związani z jej ojcem specjaliści od reklamy wyreŜyserowaliby
pompatyczny pogrzeb. Ale po raz pierwszy w Ŝyciu Cassaundra sama podjęła decyzję
i wymogła jej wykonanie. Nalegała, by pogrzeb odbył się jedynie w obecności
rodziny, a w miesiąc po nim ogólnodostępna msza Ŝałobna. Stamtąd właśnie wracała.
W kabinie prysznicowej puściła gorącą wodę, jakby mogło to zmyć z niej smutek i
paraliŜujące odrętwienie, jakie czuła po stracie ojca.
Kilka minut później, juŜ bez makijaŜu, zawinęła się w miękki ręcznik, zdjęła
czepek i rozpuściła włosy – naturalne blond, fachowo rozjaśnione, miękkimi fetami
opadły na plecy.
Usiadła przy toaletce i posmarowała błyszczkiem usta. Potem spojrzała na kobietę
w lustrze – wystraszone oczy, wychudzone policzki. Ukryła twarz w dłoniach i
westchnęła przygnębiona.
Pozwoliła sobie na kilka zaledwie minut cichego Ŝalu nad sobą. Odrzuciła głowę,
wzięła głęboki oddech i zmusiła się do ubrania. Sloan czekał na dole, by pocieszyć ją
w potrzebie.
Potrzeba, pomyślała czując, Ŝe zaczyna wpadać w histerię. Czy wiesz, Sloan, czego
potrzebuję? Bo ja z pewnością nie.
Sloan wstał i pozdrowił ją automatycznym, acz szczerym uśmiechem.
– Widzę, Ŝe odświeŜyłaś się, kochanie. Piję czystą szkocką. Co ci podać?
– Białe wino – odparła Cassaundra.
Sloan podszedł do barku, nalał wina, wręczył Cassaundrze kieliszek, po czym
znowu usiadł.
– Twój ojciec byłby dziś z ciebie dumny – powiedział.
– Wątpię.
Cassaundra wielokrotnie zastanawiała się, czy ojciec w ogóle przejmował się tym,
co mówiła bądź robiła – oczywiście z wyjątkiem przypadku, gdy nie dostała się do
szkoły muzycznej Juilliarda. Nigdy nie miała dość odwagi, by powiedzieć sławnemu
Williamowi Snowowi, iŜ poczuła ulgę na wieść, Ŝe nie została przyjęta. Zawsze
chciała studiować literaturę, ale on sądził, Ŝe podjęła tę decyzję z braku czegoś
lepszego.
– Rozmawiałem z nim kiedyś podczas przerwy w rozprawie – odezwał się Sloan. –
Zapytał mnie, czy widziałem, jak weszłaś na salę rozpraw z głową do góry,
całkowicie ignorując reporterów? A potem stwierdził, Ŝe stałaś się damą. Był dumny,
Cassaundro. Widziałem dumę w jego oczach.
– Dziękuję, Ŝe mi to powiedziałeś – rzekła wzruszona. – I poczekałeś, aŜ mi to
będzie rozpaczliwie potrzebne.
– Dziś teŜ byłaś dzielna – rzekł Sloan. – Wiem, co musiałaś przezwycięŜyć, by po
tym wszystkim, co się stało, wstać i wygłosić mowę na jego cześć.
– Społeczeństwo miesiącami grzebało w Ŝyciu Snowa – powiedziała Cassaundra. –
NajwyŜszy czas, by usłyszeli o szlachetniejszych cechach mego ojca. Nie był z
pewnością ani świętym, ani wzorowym ojcem, ale był utalentowany i oddany muzyce.
Dopiła jednym łykiem resztę wina. Przez kilka minut w milczeniu wpatrywała się
w pusty kieliszek.
– Nawet po tylu miesiącach ciągle zastanawiam się, dlaczego to wszystko musiało
się wydarzyć. Tak bez sensu, tak tragicznie bez sensu.
– Nie wolno ci stale tego rozgrzebywać, Cassaundro. Nie znajdziesz odpowiedzi.
– Nie znajdę odpowiedzi – zgodziła się. – Jedynie same „gdyby”. Gdyby tylko nie
wstydzili się przyznać, Ŝe z ich małŜeństwa nic nie wyszło, i mieli odwagę się rozstać.
Gdyby nie byli tacy wybuchowi i ambitni. Gdyby w tej szufladzie nie było rewolweru.
Skąd nabity rewolwer w szufladzie? – zapytała retorycznie, zwracając się do Sloana. –
Nigdy nawet z niego nie strzelał. Dlaczego rewolwer akurat musiał tam leŜeć, nabity i
gotów do strzału?
Sloan połoŜył rękę na jej dłoni.
– Zwariujesz, jeśli będziesz to rozpamiętywać.
Cassaundra przymknęła oczy i westchnęła.
– Wiem, Sloan. Ale to wszystko było takie bezsensowne. Brianna nigdy nie była
dla mnie matką – Nie była nawet przyjaciółką. Ale nie chciałam, Ŝeby umarła.
Zwłaszcza...
Głos jej się załamał, ale w myśli dodała: nie z pięknych, utalentowanych rąk mego
ojca. Nikt nie powinien umierać z ręki człowieka zdolnego wyczarować z wielkiej
orkiestry tak wspaniałą muzykę.
– Nie moŜesz zmienić tego, co się stało – powiedział Sloan. – MoŜesz jedynie
zaakceptować to i Ŝyć dalej.
Tak, zaakceptować. Nie miała wyboru. Brianna, piękna, samolubna, kapryśna
primadonna, umarła na podłodze sypialni, którą dzieliła z ojcem Cassaundry. A
Williama Snowa, wraŜliwego, równie impulsywnego maestro, aresztowali, pobrali od
niego odciski palców i zamknęli w celi z włóczęgami i złodziejami. Na oczach
światowej prasy został sądzony za zabójstwo.
Cały naród wzdychał, gdy William Snow adorował Briannę Blake. I cały naród
uniósł się, gdy sąd orzekł, Ŝe jest winny jej śmierci.
William Snow zasłabł na sali rozpraw po usłyszeniu wyroku: winny. Świadectwo
zgonu stwierdzało, Ŝe to atak serca, ale jego serce pękło pod brzemieniem smutku,
upokorzenia i wyrzutów sumienia. Nigdy nie powinien był poślubić Brianny. Kochał
ją jednak z gwałtownością znaną tylko głupcom, i ta bezmyślna namiętność zabiła ich
oboje.
– Co teraz? – zapytał Sloan, znów gładząc dłoń Cassaundry.
– Chyba wrócę za biurko wydawcy.
– Brzmi to tak, jakbyś wracała do więzienia. Myślałem, Ŝe jesteś zadowolona ze
swojej pracy w Quill Publishing.
– Jestem zadowolona, Sloan. To znaczy – byłam. – Wciągnęła głęboko powietrze i
wypuściła je z powolnym westchnieniem. – Minie trochę czasu, zanim będę zdolna
odczuwać zadowolenie.
– Cenię twoją pracę, Cassaundro, ale nikt nie przykuwa cię do biurka. Jesteś
kobietą zamoŜną i w ogóle nie musisz pracować.
– Wolę mój mały kącik w Quill niŜ tę wieŜę z kości słoniowej. W biurze
przynajmniej czuję się poŜyteczna. ChociaŜ jestem prawnuczką załoŜyciela, mam
swój niewielki udział w rozwoju wydawnictwa.
– Bez wątpienia. Ktoś, kto wylansował ksiąŜkę odrzuconą przez dwanaście domów
wydawniczych, udowodnił swoje kompetencje. Fakt, Ŝe jesteś prawnuczką Nathana
Granda, przydaje temu osiągnięciu nieco czaru i tajemniczości.
– Czar i tajemniczość? – rzekła z ironicznym uśmieszkiem. – Kraty w więziennej
celi! – dodała gorzko.
Sloan wstał, podszedł do kominka i zaczął przyglądać się płomieniom tańczącym
na grubym polanie.
– Przypuśćmy, Ŝe mogłabyś robić to, co chcesz. Co byś wybrała? – spytał z
zadumą.
– Zniknęłabym. – Cassaundra po raz pierwszy w dniu dzisiejszym uśmiechnęła się
naprawdę szczerze. – Zniknęłabym, a potem pojawiłabym się gdzieś jako zupełnie
normalna osoba.
– Normalna osoba?
– Nie udawaj, Ŝe nie rozumiesz. Chodzi mi o taką osobę, która nie jest
spadkobierczynią jednej z największych fortun w Ameryce. Osobę, której genialny
ojciec nie zabił jej macochy, która nie pracuje w wydawnictwie załoŜonym przez jej
pradziadka. Chciałabym dokonać w Ŝyciu czegoś, co nie jest oceniane wyłącznie na
podstawie tego, kim jestem. Czy moŜesz sobie wyobrazić, Ŝe jeśli chodzi o
praktyczne Ŝycie jestem całkowitą ignorantką? – spytała po chwili i gestem dłoni
uciszyła protest Sloana. – Wiem, wiem. Potrafię prawidłowo trzymać widelec podczas
oficjalnego obiadu i umiem podtrzymać rozmowę na dowolny temat w czasie
koktajlu. Ale nie potrafię nawet prowadzić samochodu!
– Jestem pewien, Ŝe Joseph nauczyłby cię prowadzić twojego bentleya – odparł Sloan
sucho.
– Mówię serio – powiedziała tonem nie budzącym wątpliwości. – Potrafię grać na
flecie, harfie i fortepianie, ale nigdy nie wrzucałam monety do grającej szafy. To takie
nieamerykańskie. Jestem nieamerykańska. Jestem nie... nierealna! Cassaundra Snow
to jakaś księŜniczka z tragicznej bajki, drukowanej w gazecie w odcinkach.
Sloan popatrzył jej uwaŜnie prosto w twarz.
– Czego byś chciała, Cassaundro?
– Chciałabym... wydaje mi się, Ŝe chciałabym gdzieś uciec i dorosnąć.
– Dorosnąć? Po tym wszystkim, co przeŜyłaś? To i tak było ponad siły zwykłego
człowieka!
– Och, jestem silna. Opanowana. Potrafię sprostać sytuacji. Ale nigdy nie
troszczyłam się o siebie. Nie musiałam. Ojciec zawsze zabiegał o to, by ktoś się o
mnie troszczył. – Coś ścisnęło ją w gardle. – Aggie poczuła się dotknięta, gdy
stwierdziłam, Ŝe sama chcę włączyć prysznic.
Sloan objął ją i przez kilka minut Cassaundra wypłakiwała się w jego ramionach.
– Ojciec ochraniał mnie, ale nie pozwolił mi dorosnąć. Dlaczego? Powinnam była
go zmusić, by mi pozwolił.
Sloan wyjął z kieszeni chusteczkę i podał ją Cassaundrze.
Wytarła policzki i nos i popatrzyła na niego nachmurzona. Podeszła do kanapy i
opadła na nią bezwładnie.
– Nigdy nie wypełniłam czeku. Nie wiem nawet, jak to się robi.
– To całkiem proste – rzekł Sloan. – Prawie kaŜdy moŜe ci to pokazać.
– Nie w tym rzecz, Sloan. Wiem, Ŝe mogę się nauczyć. Ale juŜ to powinnam
umieć. Powinnam umieć prowadzić samochód, wypełniać ksiąŜeczkę czekową i robić
tysiąc innych codziennych rzeczy, które większość ludzi robi zupełnie naturalnie.
Mam stałą loŜę w filharmonii i w operze, ale nigdy nie byłam na koncercie
rockowym... czy choćby na meczu baseballa.
– Chyba powinnaś się wreszcie wybrać.
– Na mecz baseballowy?
– Wszędzie, gdzie ci się spodoba. Powiedziałaś, Ŝe chciałabyś uciec. Zatem zrób
to, na co masz ochotę – ucieknij i dorastaj! Rusz tam, gdzie mogłabyś przeŜyć wiek
młodzieńczy, którego nie miałaś. Popełniaj błędy, padaj, a potem podnoś się sama.
– Myślisz, Ŝe nie zrobiłabym tego, gdybym mogła?
– CóŜ cię zatrzymuje?
– Dokąd mam uciec? – zapytała z goryczą. – Od kilku miesięcy śledzą mnie
kamery, dziennikarze, fotoreporterzy. KaŜdy, kto ogląda telewizję, wie, jak
wyglądam. Mogłabym gdzieś się odizolować, ale właśnie chodzi mi o coś zupełnie
przeciwnego. Chcę być wśród ludzi, brać udział w prawdziwym Ŝyciu, a nie chować
się przed nim.
– Jesteś dość naiwna, Cassaundro. Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, Ŝe moŜna
być wprawdzie podobnym do jakiejś osoby, ale wcale nie wyglądać tak jak ona?
– Peruka i ciemne okulary? – spytała sarkastycznie.
– Nie sądzę, byś musiała posuwać się aŜ do tego. Twierdzisz, Ŝe ludzie wiedzą, jak
wyglądasz. Ale co oni właściwie widzieli na tych wszystkich fotografiach? Czy
naprawdę sądzisz, Ŝe widzieli ciebie? Patrzyli na włosy Veroniki Lalce, kapelusze na
specjalne zamówienie i kreacje od najlepszych projektantów. Odrzuć te pozory, a
przekonasz się, Ŝe zadziwiająco wiele kobiet ma ładne, okrągłe twarze, podobne do
twojej.
– Ale...
– Popieram twój projekt, Cassaundro. Jeśli chcesz zniknąć i przeŜyć przygodę –
powodzenia! Czy teŜ raczej: baw się dobrze.
– Naprawdę sądzisz, Ŝe mi się uda?
– Jeśli wszystko zostanie starannie zaplanowane, będziesz mogła Ŝyć incognito
całymi miesiącami. Mogę zapowiedzieć twój urlop i rozgłosić, Ŝe spędzisz dłuŜsze
wakacje w Europie. To powinno zmylić trop tej zgrai dziennikarzy i umoŜliwić ci
„normalne Ŝycie”.
– Mówisz serio? – spytała, jakby z obawą, czy moŜe mu wierzyć.
– A ty?
Nie odpowiedziała.
– Mogłabyś w tym czasie napisać ksiąŜkę-autobiografię.
– O, nie! Koniec z „biedną małą bogaczką” – koniec!
– Ale nie koniec z Cassaundrą Snow. Z wielką pasją mówiłaś o więzieniu w wieŜy
z kości słoniowej. Weź się za to: uczucia, emocje. Jesteś wydawcą. Nie muszę ci
mówić, jak napisać dobrą ksiąŜkę.
Cassaundra uwaŜnie słuchała przemówienia Sloana.
– Twoja historia będzie się dobrze sprzedawać. Czytelnicy chcą wiedzieć wszystko
o rodzinie Snowów.
– To byłoby brutalne wtargnięcie w Ŝycie osobiste.
– Mogłabyś opowiedzieć wydarzenia ze swojej perspektywy – powiedział Sloan. –
Pokazać je z własnego punktu widzenia. Sprostować błędne mniemania.
– Nie mam jeszcze zdania na temat ewentualnej ksiąŜki – odrzekła Cassaundra. –
Ale chcę... nalej mi jeszcze wina... nim się rozkleję, chcę wypić za mój nadchodzący
wiek młodzieńczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]