HT070. Title Elise - Skarbie to ty, Harlequin Temptation
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Elise Title
Skarbie to ty
H a r l e q u i n
Toronto Nowy Jork Londyn
Amsterdam Ateny Budapeszt Hamburg
Madryt Mediolan Paryż Sydney
Sztokholm Tokio Warszawa
Elise Title
Tytuł oryginału:
Baby, It's You
Pierwsze wydanie:
Harlequin Books, 1988
Przekład:
Małgorzata Fabianowska
ISBN 83-7070-449-2
Indeks 378577
Strona nr 2
SKARBIE TO TY
ROZDZIAŁ 1
Maddie Sargent z taką wściekłością ścisnęła słuchawkę, aż zbielały jej
palce.
– Dobrze pani usłyszała – wycedziła. – Powiedziałam, że sukienka się
zbiegła.
Tłumaczenia pracowniczki pralni jeszcze zwiększyły jej furię.
– Nie prosiłam o upranie, tylko o uprasowanie! – warknęła. – Czy dociera
to do pani? Sukienka była nowa, tylko trochę pognieciona. Kupiłam ją w
pośpiechu; żeby nałożyć wieczorem na ważne spotkanie. Ale przecież nie
pojawię się w czymś takim! Kiedy coś zjem, będę wyglądała, jak wąż boa,
który połknął słonia.
Nagły dźwięk dzwonka przerwał tyradę. Maddie chwyciła aparat i ruszyła
do drzwi.
– Och, może sobie pani darować przeprosiny – burknęła po drodze do
słuchawki. – Nic mi już nie pomogą.
Szybko zerknęła przez wizjer i wolną ręką odsunęła zasuwę. Pulchna
młoda kobieta przestąpiła próg i ze skrywaną zazdrością rozejrzała się po
eleganckim holu. Maddie wymownie uniosła orzechowe oczy ku sufitowi i
zaprosiła ją gestem do mieszkania, nie przestając mówić.
– Proszę powiadomić swojego szefa, że w poniedziałek rano złożę mu
wizytę. Proszę go również poinformować, że sukienka kosztowała mnie
dwieście trzydzieści cztery dolary i spodziewam się zwrotu całej sumy.
Z trzaskiem odłożyła słuchawkę i stanęła bezradnie pośrodku salonu.
Złość zaczęła ustępować miejsca rozpaczy. Maddie spoglądała to na
Strona nr 3
Elise Title
zmarnowaną sukienkę, ciśniętą na sofę, to na Liz Cooper, swoją przyjaciółkę
i jednocześnie zastępczynię w firmie.
– Trochę za mała na ciebie, co? – zachichotała Liz.
– Wiem, że jestem głupio przesądna – westchnęła Maddie – ale coś mi
mówi, że to ostrzeżenie losu.
– Nie panikuj – uśmiechnęła się pokrzepiająco Liz. – Właśnie udało mi
się zebrać parę użytecznych informacji o panu Harringtonie.
Maddie ożywiła się nieco.
– To dobrze. Mów, a ja spróbuję znaleźć jakąś inną kieckę – powiedziała
i przeszła do sypialni. Po chwili stanęła przed lustrem ubrana w dżersejową
sukienkę, która opinała jej kształtne, drobne ciało jak druga skóra. Niestety,
kobiecie interesu, idącej na służbową kolację, nie wypadało już ubierać się
jak nastolatka.
Liz stanęła w progu i przyglądała się, jak przyjaciółka z coraz bardziej
niezadowoloną miną wyjmuje z szafy kolejne rzeczy i odwiesza je na
miejsce.
– A taka klasyczna mała czarna, którą w zeszłym miesiącu miałaś na
bożonarodzeniowym przyjęciu? – podsunęła.
– Masz na myśli tę, którą Kevin Gleason, nadzieja amerykańskiej
dermatologii, oblał ponczem? – rzuciła Maddie, przymierzając kreację z
szarego krepdeszynu, by po krytycznym spojrzeniu w lustro natychmiast
ściągnąć ją z siebie.
Liz uśmiechnęła się do swojej przystojnej, jasnowłosej szefowej.
– Maddie, uspokój się. Nigdy nie widziałam cię tak spiętej. Przecież
zawsze fantastycznie wyglądasz, obojętnie co na siebie włożysz. Ręczę, że
oczarujesz Harringtona.
– Liz Cooper, czy muszę ci po raz kolejny tłumaczyć, jak ważny jest ten
kontrakt? Jeśli uda się załatwić dystrybucję naszych nowych kosmetyków w
sieci tak luksusowych sklepów jak Barretta, firma „Sargent” zyska
fantastyczną reklamę. Wreszcie skończą się finansowe problemy – i to nie
doinwestowane dziecko, które niańczyłam i na które chuchałam przez siedem
lat, wreszcie będzie mogło stanąć na własnych nogach!
– Maddie, przecież nikt lepiej ode mnie nie wie, ile zrobiłaś, żeby uczynić
„Sargent” jedną z najlepszych firm o tym profilu. Masz zaledwie dwadzieścia
osiem lat, a zobacz, jak daleko już zaszłaś. Wiem, zaraz powiesz, że działamy
na małą skalę, ale pomyśl, że udało ci się wypuścić na rynek świetne produkty
i dysponujesz znakomitym, zgranym zespołem pracowników. Zresztą zwrócili
się z propozycją tylko do nas i do nikogo innego, więc sądzę, że Harrington
bez długich wstępów przejdzie do konkretów. Pewnie nawet nie będziesz
musiała, go kokietować.
– Słusznie, powinnam być dobrej myśli. – Maddie wreszcie odzyskała
Strona nr 4
SKARBIE TO TY
humor. – Muszę wziąć się w garść. Gra jest warta świeczki. – Wyglądało na
to, że kolejna wełniana sukienka, barwy koniaku, wreszcie ją zadowoliła..
Liz była, podobnego zdania.
– Ta jest dobra.
– Owszem, tylko muszę ją uprasować. Opowiedz mi tymczasem o
Harringtonie.
Liz wyciągnęła z torebki mały notes i zaczęła go uważnie kartkować.
– Zobaczmy, co tu mamy. Harrington, Michael. Lat trzydzieści cztery.
Samotny. Awansował u Barretta przez wszystkie szczeble, aż do zastępcy
szefa działu marketingu i wdrożeń nowych produktów. Prawdziwe cudowne
dziecko. Podobno zaczynał w oddziale bostońskim jako pomocnik
magazyniera. – Liz ze skupieniem przewracała kolejne kartki. – Wychował
się zresztą tutaj, w Beantown, w rodzinie wielodzietnej. Jest najstarszy. Ale
rodzeństwo też ma zdolne. Jedna z sióstr studiuje w Wellesley, a brat w Tufts.
Medycynę. Poza tym ma trzy siostry, które są już mężatkami. Aha, jest
jeszcze jedna siostra, która w następną niedzielę bierze ślub, w Watertown.
Dlatego Harrington zostanie przez tydzień w mieście, żeby uczestniczyć w
uroczystościach weselnych.
– Jakim cudem zdołałaś wygrzebać to wszystko w ciągu dwóch dni?
– Mój dawny kumpel ze szkoły pracuje u Barretta, w dziale szkolenia.
– A gdzie Harrington studiował? – zapytała Maddie, rozglądając się po
pokoju w poszukiwaniu czarnych wyjściowych pantofli.
– Nigdzie. Gotowa jestem się założyć, że jest w kompanii jedynym
menedżerem tej rangi, który nie wskoczył na stanowisko tylko dlatego, że ma
w kieszeni dyplom renomowanej uczelni. On naprawdę ciężką krwawicą
doszedł do tego, czym jest.
Maddie znalazła jeden samotny pantofel i na próżno szukała mu
towarzysza do pary.
– Lepiej włóż wysokie buty – ostrzegła Liz. – Zaczął padać śnieg. A na
wieczór zapowiadali zadymkę.
– To rzeczywiście cudownie, bo Harrington wybrał na spotkanie
Simeoniego, który jest dokładnie na drugim końcu miasta. Jeszcze tylko
brakuje, żeby mój grat nie zapalił. On nie lubi zimna, tak jak i ja zresztą –
powiedziała Maddie i, otulając się szlafrokiem, spojrzała na zegarek. – O,
cholera, zrobiło się późno. Muszę się zbierać.
– Ja też – zreflektowała się Liz. – Mam pomóc siostrze przy dziecku.
– Które to już się jej urodziło? Trzecie?
– Skąd, czwarte – zaśmiała się Liz.
– Boże, a ja narzekam, że stale brak mi czasu. – Maddie w zdumieniu
pokręciła głową.
Liz pośpiesznie dopinała kurtkę z kapturem.
Strona nr 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
Elise Title
Skarbie to ty
H a r l e q u i n
Toronto Nowy Jork Londyn
Amsterdam Ateny Budapeszt Hamburg
Madryt Mediolan Paryż Sydney
Sztokholm Tokio Warszawa
Elise Title
Tytuł oryginału:
Baby, It's You
Pierwsze wydanie:
Harlequin Books, 1988
Przekład:
Małgorzata Fabianowska
ISBN 83-7070-449-2
Indeks 378577
Strona nr 2
SKARBIE TO TY
ROZDZIAŁ 1
Maddie Sargent z taką wściekłością ścisnęła słuchawkę, aż zbielały jej
palce.
– Dobrze pani usłyszała – wycedziła. – Powiedziałam, że sukienka się
zbiegła.
Tłumaczenia pracowniczki pralni jeszcze zwiększyły jej furię.
– Nie prosiłam o upranie, tylko o uprasowanie! – warknęła. – Czy dociera
to do pani? Sukienka była nowa, tylko trochę pognieciona. Kupiłam ją w
pośpiechu; żeby nałożyć wieczorem na ważne spotkanie. Ale przecież nie
pojawię się w czymś takim! Kiedy coś zjem, będę wyglądała, jak wąż boa,
który połknął słonia.
Nagły dźwięk dzwonka przerwał tyradę. Maddie chwyciła aparat i ruszyła
do drzwi.
– Och, może sobie pani darować przeprosiny – burknęła po drodze do
słuchawki. – Nic mi już nie pomogą.
Szybko zerknęła przez wizjer i wolną ręką odsunęła zasuwę. Pulchna
młoda kobieta przestąpiła próg i ze skrywaną zazdrością rozejrzała się po
eleganckim holu. Maddie wymownie uniosła orzechowe oczy ku sufitowi i
zaprosiła ją gestem do mieszkania, nie przestając mówić.
– Proszę powiadomić swojego szefa, że w poniedziałek rano złożę mu
wizytę. Proszę go również poinformować, że sukienka kosztowała mnie
dwieście trzydzieści cztery dolary i spodziewam się zwrotu całej sumy.
Z trzaskiem odłożyła słuchawkę i stanęła bezradnie pośrodku salonu.
Złość zaczęła ustępować miejsca rozpaczy. Maddie spoglądała to na
Strona nr 3
Elise Title
zmarnowaną sukienkę, ciśniętą na sofę, to na Liz Cooper, swoją przyjaciółkę
i jednocześnie zastępczynię w firmie.
– Trochę za mała na ciebie, co? – zachichotała Liz.
– Wiem, że jestem głupio przesądna – westchnęła Maddie – ale coś mi
mówi, że to ostrzeżenie losu.
– Nie panikuj – uśmiechnęła się pokrzepiająco Liz. – Właśnie udało mi
się zebrać parę użytecznych informacji o panu Harringtonie.
Maddie ożywiła się nieco.
– To dobrze. Mów, a ja spróbuję znaleźć jakąś inną kieckę – powiedziała
i przeszła do sypialni. Po chwili stanęła przed lustrem ubrana w dżersejową
sukienkę, która opinała jej kształtne, drobne ciało jak druga skóra. Niestety,
kobiecie interesu, idącej na służbową kolację, nie wypadało już ubierać się
jak nastolatka.
Liz stanęła w progu i przyglądała się, jak przyjaciółka z coraz bardziej
niezadowoloną miną wyjmuje z szafy kolejne rzeczy i odwiesza je na
miejsce.
– A taka klasyczna mała czarna, którą w zeszłym miesiącu miałaś na
bożonarodzeniowym przyjęciu? – podsunęła.
– Masz na myśli tę, którą Kevin Gleason, nadzieja amerykańskiej
dermatologii, oblał ponczem? – rzuciła Maddie, przymierzając kreację z
szarego krepdeszynu, by po krytycznym spojrzeniu w lustro natychmiast
ściągnąć ją z siebie.
Liz uśmiechnęła się do swojej przystojnej, jasnowłosej szefowej.
– Maddie, uspokój się. Nigdy nie widziałam cię tak spiętej. Przecież
zawsze fantastycznie wyglądasz, obojętnie co na siebie włożysz. Ręczę, że
oczarujesz Harringtona.
– Liz Cooper, czy muszę ci po raz kolejny tłumaczyć, jak ważny jest ten
kontrakt? Jeśli uda się załatwić dystrybucję naszych nowych kosmetyków w
sieci tak luksusowych sklepów jak Barretta, firma „Sargent” zyska
fantastyczną reklamę. Wreszcie skończą się finansowe problemy – i to nie
doinwestowane dziecko, które niańczyłam i na które chuchałam przez siedem
lat, wreszcie będzie mogło stanąć na własnych nogach!
– Maddie, przecież nikt lepiej ode mnie nie wie, ile zrobiłaś, żeby uczynić
„Sargent” jedną z najlepszych firm o tym profilu. Masz zaledwie dwadzieścia
osiem lat, a zobacz, jak daleko już zaszłaś. Wiem, zaraz powiesz, że działamy
na małą skalę, ale pomyśl, że udało ci się wypuścić na rynek świetne produkty
i dysponujesz znakomitym, zgranym zespołem pracowników. Zresztą zwrócili
się z propozycją tylko do nas i do nikogo innego, więc sądzę, że Harrington
bez długich wstępów przejdzie do konkretów. Pewnie nawet nie będziesz
musiała, go kokietować.
– Słusznie, powinnam być dobrej myśli. – Maddie wreszcie odzyskała
Strona nr 4
SKARBIE TO TY
humor. – Muszę wziąć się w garść. Gra jest warta świeczki. – Wyglądało na
to, że kolejna wełniana sukienka, barwy koniaku, wreszcie ją zadowoliła..
Liz była, podobnego zdania.
– Ta jest dobra.
– Owszem, tylko muszę ją uprasować. Opowiedz mi tymczasem o
Harringtonie.
Liz wyciągnęła z torebki mały notes i zaczęła go uważnie kartkować.
– Zobaczmy, co tu mamy. Harrington, Michael. Lat trzydzieści cztery.
Samotny. Awansował u Barretta przez wszystkie szczeble, aż do zastępcy
szefa działu marketingu i wdrożeń nowych produktów. Prawdziwe cudowne
dziecko. Podobno zaczynał w oddziale bostońskim jako pomocnik
magazyniera. – Liz ze skupieniem przewracała kolejne kartki. – Wychował
się zresztą tutaj, w Beantown, w rodzinie wielodzietnej. Jest najstarszy. Ale
rodzeństwo też ma zdolne. Jedna z sióstr studiuje w Wellesley, a brat w Tufts.
Medycynę. Poza tym ma trzy siostry, które są już mężatkami. Aha, jest
jeszcze jedna siostra, która w następną niedzielę bierze ślub, w Watertown.
Dlatego Harrington zostanie przez tydzień w mieście, żeby uczestniczyć w
uroczystościach weselnych.
– Jakim cudem zdołałaś wygrzebać to wszystko w ciągu dwóch dni?
– Mój dawny kumpel ze szkoły pracuje u Barretta, w dziale szkolenia.
– A gdzie Harrington studiował? – zapytała Maddie, rozglądając się po
pokoju w poszukiwaniu czarnych wyjściowych pantofli.
– Nigdzie. Gotowa jestem się założyć, że jest w kompanii jedynym
menedżerem tej rangi, który nie wskoczył na stanowisko tylko dlatego, że ma
w kieszeni dyplom renomowanej uczelni. On naprawdę ciężką krwawicą
doszedł do tego, czym jest.
Maddie znalazła jeden samotny pantofel i na próżno szukała mu
towarzysza do pary.
– Lepiej włóż wysokie buty – ostrzegła Liz. – Zaczął padać śnieg. A na
wieczór zapowiadali zadymkę.
– To rzeczywiście cudownie, bo Harrington wybrał na spotkanie
Simeoniego, który jest dokładnie na drugim końcu miasta. Jeszcze tylko
brakuje, żeby mój grat nie zapalił. On nie lubi zimna, tak jak i ja zresztą –
powiedziała Maddie i, otulając się szlafrokiem, spojrzała na zegarek. – O,
cholera, zrobiło się późno. Muszę się zbierać.
– Ja też – zreflektowała się Liz. – Mam pomóc siostrze przy dziecku.
– Które to już się jej urodziło? Trzecie?
– Skąd, czwarte – zaśmiała się Liz.
– Boże, a ja narzekam, że stale brak mi czasu. – Maddie w zdumieniu
pokręciła głową.
Liz pośpiesznie dopinała kurtkę z kapturem.
Strona nr 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]