HMS ULISSES - MACLEAN ALISTAIR, ebook txt, Ebooki w TXT
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MACLEAN ALISTAIRHMS ULISSESALISTAIR MACLEANPrzelozylLeonid TeligaRozdzial IPreludium: Niedziela po poludniuPowoli, z rozmyslem Starr zdusil niedopalek papierosa. Kapitanowi1 Vallery'emu wydalo sie, ze gest ten zawieral w sobie dziwny posmak ostatecznej decyzji. Wiedzial, co nastapi, i pomimo tepego bolu glowy, jaki nie opuszczal go przez ostatnie dni, tylko przez moment uczul gorycz kleski. Lecz trwalo to tylko chwile. Byl porzadnie zmeczony - zbyt zmeczony, aby sie przejac.-Przykro mi, panowie, naprawde przykro. - Starr usmiechnal sie lekko. - Nie z powodu rozkazow. Moge was zapewnic, ze decyzja Admiralicji (jestem o tym osobiscie przekonany) jest w obecnej sytuacji jedynie sluszna i uzasadniona. Lecz zaluje, ze... no..., ze nie potraficie pojac naszego punktu widzenia.Przerwal. Wyciagnawszy platynowa papierosnice, czestowal czterech oficerow siedzacych wraz z nim przy okraglym stole w salonie kontradmirala. W odpowiedzi na cztery odmowne, milczace potrzasniecia glowa usmiechnal sie ponownie. Starannie wybral papierosa i wsunal papierosnice do wewnetrznej kieszeni szarej dwurzedowej marynarki. Poprawil sie w krzesle. Usmiech zniknal. Nietrudno bylo sobie wyobrazic na cywilnym garniturze zlote oznaki i galony wiceadmirala Vincenta Starra, zastepcy szefa operacyjnego floty.-Gdy dzis rano odlatywalem z Londynu - mowil spokojnie - bylem niezadowolony. Bardzo niezadowolony. Jestem bardzo zajety. Myslalem, ze Pierwszy Lord Admiralicji marnuje zarowno moj, jak i swoj czas. Gdy wroce, bede musial go za to przeprosic. Sir Humphrey mial racje. Jak zwykle zreszta...Znizyl glos do szeptu; w pelnej napiecia ciszy zgrzytnelo kolko zapalniczki. Pochylil sie do przodu, oparl o stol i mowil dalej cichym glosem:-Badzmy zupelnie szczerzy, panowie. Spodziewalem sie, mialem prawo sie spodziewac calkowitego poparcia z waszej strony i pelnej wspolpracy przy jak najspieszniejszym zalatwieniu tej nieprzyjemnej sprawy. Nieprzyjemna sprawa? - Usmiechnal sie kwasno. - Dobieranie slow nic nie pomoze. Bunt, panowie, to jest ogolnie przyjete okreslenie na takie wypadki. Gardlowa sprawa, o tym chyba nie musze przypominac. A tymczasem co zastalem? - Powiodl wzrokiem wokol stolu. - Oficerowie floty Jego Krolewskiej Mosci, lacznie z dowodca okretu flagowego, jesli nie popieraja, to sympatyzuja z buntem zalogi maszynowej!Przesadza! - pomyslal z trudem Vallery. - Prowokuje.W slowach i tonie brzmialo pytanie, wyzwanie do odpowiedzi.Repliki nie bylo. Oficerowie siedzieli nachmurzeni. Cztery indywidualnosci; czterech mezczyzn - zupelnie roznych, a mimo to w tej chwili zadziwiajaco do siebie podobnych: twarze powazne i nieruchome, poorane glebokimi zmarszczkami, oczy spokojne, zmruzone, tak bardzo postarzale.-Nie zdolalem was przekonac, panowie? - kontynuowal. - Uwazacie, ze dobor moich slow jest nieco... hm... nieprzyjemny? - Odchylil sie do tylu. - Hm... bunt. - Smakowal to slowo, zacisnal wargi, znow spojrzal wokol. - Nie, to nie brzmi przyjemnie, prawda, panowie? Prawdopodobnie znow znalezlibyscie inna nazwe. - Potrzasnal glowa, pochylil sie, palcami wygladzil sluzbowa depesze.-"Powrocilismy po uderzeniu na Lofoty - czytal. - 15.45 - minieto zapore; 16.10 - odstawiono maszyne2; 16.30 - z barki z zapasami i zywnoscia przy burcie wyznaczono mieszany oddzial marynarzy i palaczy do wyladunku beczek na smary; 16.50 - zameldowano kapitanowi, ze palacze odmowili wykonania rozkazu starszego bosmana Hartleya, potem w kolejnosci - szefa palaczy Hendry'ego, porucznika inzyniera Griersona i komandora inzyniera. Podejrzewa sie, ze prowodyrami sa palacze: Riley i Petersen; 17.05 - nie wykonano rozkazu kapitana; 17.15 - profos i podoficer inspekcyjny zniewazeni czynnie podczas pelnienia obowiazkow sluzbowych". - Podniosl wzrok. - Jakich obowiazkow? Czy podczas proby aresztowania prowodyrow?Vallery przytaknal w milczeniu.-"17.15 - widocznie przez sympatie dla buntownikow oddzial marynarzy przerwal prace, obylo sie bez rekoczynow; 17.25... 17.25 - kapitan przez glosnik ostrzegal przed konsekwencjami, rozkazal powrocic do pracy. Rozkaz nie zostal wykonany; 17.30 - depesza do dowodcy eskadry na <<Duke of Cumberland>> z prosba o pomoc".Starr znow podniosl glowe, chlodno spojrzal na Vallery'ego.-Dlaczego wlasnie depesza do admirala? Z pewnoscia wlasna piechota morska...-To byl moj rozkaz - przerwal krotko Tyndall. - Rzucic wlasna piechote morska przeciwko ludziom, z ktorymi plywali przez dwa i pol roku? Niemozliwe! Na tym okrecie nie ma antypatii miedzy marynarzami i zolnierzami, admirale Starr. Zbyt wiele przezyli wspolnie... Zreszta - dodal sucho - calkiem mozliwe, ze piechota morska takze odmowilaby wykonania rozkazu. Prosze nie zapominac, ze jesli uzylibysmy naszych ludzi do stlumienia tego... no... buntu, "Ulisses" skonczylby swoja kariere jako jednostka bojowa.Starr patrzyl na niego uparcie, wreszcie opuscil wzrok na depesze.-"18.30 - oddzial piechoty morskiej przybywa z <<Cumberlanda>> i wchodzi na <<Ulissesa>>, nie napotykajac sprzeciwu. Probuje aresztowac szesciu czy osmiu prowodyrow, palacze i marynarze stawiaja gwaltowny opor; wywiazuje sie zacieta walka na rufie, w mesie palaczy i pomieszczeniach mechanikow; walka trwa do godziny 19.00; nie uzywano broni palnej, lecz jest dwoch zabitych, szesciu ciezko i trzydziestu pieciu do czterdziestu lekko rannych". - Starr skonczyl czytac. Gwaltownym ruchem zgniotl meldunek. - Wiecie, panowie, zaczynam wierzyc, ze macie racje... - jego glos byl pelen ironii. - Bunt! Trudno to nazwac buntem. Piecdziesieciu rannych i zabici. Bitwa to bardziej odpowiednie okreslenie.Slowa i uszczypliwy ton admirala nie wywolaly reakcji. Czterej oficerowie siedzieli bez ruchu, nie kryjac swej obojetnosci.Twarz admirala Starra zlodowaciala.-Obawiam sie, ze nie potraficie obiektywnie spojrzec na sprawy, panowie. Byliscie tu przez dluzszy czas, a taka izolacja znieksztalca perspektywe. Czy musze wyzszym oficerom przypominac, ze podczas wojny osobiste uczucia, przezycia i cierpienia nie moga byc brane pod uwage? Licza sie jedynie flota i ojczyzna. - Delikatnie uderzyl w stol; gest byl rozkazujacy w swoim hamowanym zniecierpliwieniu. - Moj Boze, panowie - wykrztusil - waza sie losy swiata, a wy w egoistyczny, niewybaczalny sposob dajecie sie pochlaniac wlasnym niewaznym sprawom! Macie czelnosc powiekszac niebezpieczenstwo!Komandor Turner usmiechnal sie ironicznie.Piekna mowa, chlopcze, naprawde piekna, chociaz przypomina wiktorianski melodramat. Gierka z zaciskaniem zebow z pewnoscia byla niepotrzebna. Jaka szkoda, ze nie przemawiasz w parlamencie. Zyskalbys uznanie w lawach rzadowych. - A pozniej z niejakim zdumieniem pomyslal: - A jezeli on jest naprawde szczery?-Przywodcy beda ujeci i ukarani, surowo ukarani. - Teraz glos brzmial cierpkim, kasliwym akcentem. - Tymczasem Czternasta Eskadra Lotniskowcow ma spotkanie w Ciesninie Dunskiej w srode o godzinie dziesiatej trzydziesci zamiast we wtorek; wyslalismy radiogram do hallfaksu, aby opoznic wyjscie konwoju. Jutro o godzinie szostej rano wyruszacie na morze. - Spojrzal na kontradmirala Tyndalla. - Prosze wydac rozkaz wszystkim okretom, admirale!Tyndall, ktorego w calej flocie znano pod przezwiskiem "Farmer Giles", nie odpowiedzial. Jego grubo ciosana twarz, zwykle pogodna i ruchliwa, wyrazala zawzietosc, spojrzenie spod ciezkich powiek spoczelo z niepokojem na kapitanie Vallerym. Admiral zastanawial sie, jakie meki przezywa w tej chwili ten uprzejmy, wrazliwy czlowiek. Lecz wynedzniala od trudow twarz Vallery'ego nie mu nie zdradzila. Wszystko krylo sie za delikatna maska opanowania.-To chyba wszystko, co mozna na ten temat powiedziec, prosze panow - ciagnal Starr. - Nie bede udawal, ze macie przed soba latwy rejs. Sami dobrze wiecie, jaki los spotkal trzy ostatnie duze konwoje: PQ 17, FR 71 i 74, Nie znalezlismy jeszcze sposobu na akustyczne torpedy i sterowane bomby. Poza tym nasz wywiad w Bremie i Kolonii (co zreszta potwierdzily ostatnie wypadki na Atlantyku) melduje, ze najnowsza taktyka lodzi podwodnych jest atakowanie w pierwszej kolejnosci eskorty... Moze uratuje was pogoda...Ty stary, msciwy diable - pomyslal bez gniewu Tyndall. - Niech cie szlag trafi! Mow dalej, uzywaj sobie.-Przypuscmy, ze choc bedzie to wygladalo jak w wiktorianskim melodramacie, damy "Ulissesowi" szanse odkupienia popelnionych win... - Starr odczekal niecierpliwie, az Turner opanuje nagly atak kaszlu. - A potem, panowie, na Srodziemne. Ale najpierw FR 77 poplynie do Murmanska... bez wzgledu na przeszkody... - Wscieklosc przebijala spod cienkiej warstewki uprzejmosci. Przy ostatnim slowie glos Starra zalamal sie i zapiszczal. - "Ulisses" musi zapamietac, ze dowodztwo floty w zadnym wypadku nie bedzie tolerowac niewykonania rozkazow, zaniedbywania sluzby, zorganizowanej rewolty i buntu!-Bzdury!Starr szarpnal sie w fotelu, zacisnal dlonie na poreczach. Powiodl wokol wzrokiem i zatrzymal spojrzenie na komandorze lekarzu Brooksie; jego niezwykle zywe niebieskie oczy dziwnie wrogo blyszczaly w tej chwili spod wspanialej siwej grzywy.Tyndall, patrzac na te pelne zlosci oczy, dostrzegl jednoczesnie, jak krew naplywa do twarzy Brooksa, i westchnal cicho. Zbyt dobrze wiedzial, co to znaczy. "Starego Sokratesa" zaraz rozsadzi irlandzki temperament.Kontradmiral Tyndall chcial sie odezwac, lecz pod wplywem gwaltownego gestu Starra opadl na fotel.-Co pan powiedzial, komandorze? - glos admirala brzmial miekko, bezdzwiecznie.-Bzdury! - z naciskiem powtorzyl Brooks. - Nonsens, powiedzialem. Chcial pan szczerosci. Dobrze, bede szczery. Zaniedbywanie sluzby, zorganizowana rewolta i bunt. Akurat! Przypuszczam jednak, ze musial pan znalezc dla t... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
MACLEAN ALISTAIRHMS ULISSESALISTAIR MACLEANPrzelozylLeonid TeligaRozdzial IPreludium: Niedziela po poludniuPowoli, z rozmyslem Starr zdusil niedopalek papierosa. Kapitanowi1 Vallery'emu wydalo sie, ze gest ten zawieral w sobie dziwny posmak ostatecznej decyzji. Wiedzial, co nastapi, i pomimo tepego bolu glowy, jaki nie opuszczal go przez ostatnie dni, tylko przez moment uczul gorycz kleski. Lecz trwalo to tylko chwile. Byl porzadnie zmeczony - zbyt zmeczony, aby sie przejac.-Przykro mi, panowie, naprawde przykro. - Starr usmiechnal sie lekko. - Nie z powodu rozkazow. Moge was zapewnic, ze decyzja Admiralicji (jestem o tym osobiscie przekonany) jest w obecnej sytuacji jedynie sluszna i uzasadniona. Lecz zaluje, ze... no..., ze nie potraficie pojac naszego punktu widzenia.Przerwal. Wyciagnawszy platynowa papierosnice, czestowal czterech oficerow siedzacych wraz z nim przy okraglym stole w salonie kontradmirala. W odpowiedzi na cztery odmowne, milczace potrzasniecia glowa usmiechnal sie ponownie. Starannie wybral papierosa i wsunal papierosnice do wewnetrznej kieszeni szarej dwurzedowej marynarki. Poprawil sie w krzesle. Usmiech zniknal. Nietrudno bylo sobie wyobrazic na cywilnym garniturze zlote oznaki i galony wiceadmirala Vincenta Starra, zastepcy szefa operacyjnego floty.-Gdy dzis rano odlatywalem z Londynu - mowil spokojnie - bylem niezadowolony. Bardzo niezadowolony. Jestem bardzo zajety. Myslalem, ze Pierwszy Lord Admiralicji marnuje zarowno moj, jak i swoj czas. Gdy wroce, bede musial go za to przeprosic. Sir Humphrey mial racje. Jak zwykle zreszta...Znizyl glos do szeptu; w pelnej napiecia ciszy zgrzytnelo kolko zapalniczki. Pochylil sie do przodu, oparl o stol i mowil dalej cichym glosem:-Badzmy zupelnie szczerzy, panowie. Spodziewalem sie, mialem prawo sie spodziewac calkowitego poparcia z waszej strony i pelnej wspolpracy przy jak najspieszniejszym zalatwieniu tej nieprzyjemnej sprawy. Nieprzyjemna sprawa? - Usmiechnal sie kwasno. - Dobieranie slow nic nie pomoze. Bunt, panowie, to jest ogolnie przyjete okreslenie na takie wypadki. Gardlowa sprawa, o tym chyba nie musze przypominac. A tymczasem co zastalem? - Powiodl wzrokiem wokol stolu. - Oficerowie floty Jego Krolewskiej Mosci, lacznie z dowodca okretu flagowego, jesli nie popieraja, to sympatyzuja z buntem zalogi maszynowej!Przesadza! - pomyslal z trudem Vallery. - Prowokuje.W slowach i tonie brzmialo pytanie, wyzwanie do odpowiedzi.Repliki nie bylo. Oficerowie siedzieli nachmurzeni. Cztery indywidualnosci; czterech mezczyzn - zupelnie roznych, a mimo to w tej chwili zadziwiajaco do siebie podobnych: twarze powazne i nieruchome, poorane glebokimi zmarszczkami, oczy spokojne, zmruzone, tak bardzo postarzale.-Nie zdolalem was przekonac, panowie? - kontynuowal. - Uwazacie, ze dobor moich slow jest nieco... hm... nieprzyjemny? - Odchylil sie do tylu. - Hm... bunt. - Smakowal to slowo, zacisnal wargi, znow spojrzal wokol. - Nie, to nie brzmi przyjemnie, prawda, panowie? Prawdopodobnie znow znalezlibyscie inna nazwe. - Potrzasnal glowa, pochylil sie, palcami wygladzil sluzbowa depesze.-"Powrocilismy po uderzeniu na Lofoty - czytal. - 15.45 - minieto zapore; 16.10 - odstawiono maszyne2; 16.30 - z barki z zapasami i zywnoscia przy burcie wyznaczono mieszany oddzial marynarzy i palaczy do wyladunku beczek na smary; 16.50 - zameldowano kapitanowi, ze palacze odmowili wykonania rozkazu starszego bosmana Hartleya, potem w kolejnosci - szefa palaczy Hendry'ego, porucznika inzyniera Griersona i komandora inzyniera. Podejrzewa sie, ze prowodyrami sa palacze: Riley i Petersen; 17.05 - nie wykonano rozkazu kapitana; 17.15 - profos i podoficer inspekcyjny zniewazeni czynnie podczas pelnienia obowiazkow sluzbowych". - Podniosl wzrok. - Jakich obowiazkow? Czy podczas proby aresztowania prowodyrow?Vallery przytaknal w milczeniu.-"17.15 - widocznie przez sympatie dla buntownikow oddzial marynarzy przerwal prace, obylo sie bez rekoczynow; 17.25... 17.25 - kapitan przez glosnik ostrzegal przed konsekwencjami, rozkazal powrocic do pracy. Rozkaz nie zostal wykonany; 17.30 - depesza do dowodcy eskadry na <<Duke of Cumberland>> z prosba o pomoc".Starr znow podniosl glowe, chlodno spojrzal na Vallery'ego.-Dlaczego wlasnie depesza do admirala? Z pewnoscia wlasna piechota morska...-To byl moj rozkaz - przerwal krotko Tyndall. - Rzucic wlasna piechote morska przeciwko ludziom, z ktorymi plywali przez dwa i pol roku? Niemozliwe! Na tym okrecie nie ma antypatii miedzy marynarzami i zolnierzami, admirale Starr. Zbyt wiele przezyli wspolnie... Zreszta - dodal sucho - calkiem mozliwe, ze piechota morska takze odmowilaby wykonania rozkazu. Prosze nie zapominac, ze jesli uzylibysmy naszych ludzi do stlumienia tego... no... buntu, "Ulisses" skonczylby swoja kariere jako jednostka bojowa.Starr patrzyl na niego uparcie, wreszcie opuscil wzrok na depesze.-"18.30 - oddzial piechoty morskiej przybywa z <<Cumberlanda>> i wchodzi na <<Ulissesa>>, nie napotykajac sprzeciwu. Probuje aresztowac szesciu czy osmiu prowodyrow, palacze i marynarze stawiaja gwaltowny opor; wywiazuje sie zacieta walka na rufie, w mesie palaczy i pomieszczeniach mechanikow; walka trwa do godziny 19.00; nie uzywano broni palnej, lecz jest dwoch zabitych, szesciu ciezko i trzydziestu pieciu do czterdziestu lekko rannych". - Starr skonczyl czytac. Gwaltownym ruchem zgniotl meldunek. - Wiecie, panowie, zaczynam wierzyc, ze macie racje... - jego glos byl pelen ironii. - Bunt! Trudno to nazwac buntem. Piecdziesieciu rannych i zabici. Bitwa to bardziej odpowiednie okreslenie.Slowa i uszczypliwy ton admirala nie wywolaly reakcji. Czterej oficerowie siedzieli bez ruchu, nie kryjac swej obojetnosci.Twarz admirala Starra zlodowaciala.-Obawiam sie, ze nie potraficie obiektywnie spojrzec na sprawy, panowie. Byliscie tu przez dluzszy czas, a taka izolacja znieksztalca perspektywe. Czy musze wyzszym oficerom przypominac, ze podczas wojny osobiste uczucia, przezycia i cierpienia nie moga byc brane pod uwage? Licza sie jedynie flota i ojczyzna. - Delikatnie uderzyl w stol; gest byl rozkazujacy w swoim hamowanym zniecierpliwieniu. - Moj Boze, panowie - wykrztusil - waza sie losy swiata, a wy w egoistyczny, niewybaczalny sposob dajecie sie pochlaniac wlasnym niewaznym sprawom! Macie czelnosc powiekszac niebezpieczenstwo!Komandor Turner usmiechnal sie ironicznie.Piekna mowa, chlopcze, naprawde piekna, chociaz przypomina wiktorianski melodramat. Gierka z zaciskaniem zebow z pewnoscia byla niepotrzebna. Jaka szkoda, ze nie przemawiasz w parlamencie. Zyskalbys uznanie w lawach rzadowych. - A pozniej z niejakim zdumieniem pomyslal: - A jezeli on jest naprawde szczery?-Przywodcy beda ujeci i ukarani, surowo ukarani. - Teraz glos brzmial cierpkim, kasliwym akcentem. - Tymczasem Czternasta Eskadra Lotniskowcow ma spotkanie w Ciesninie Dunskiej w srode o godzinie dziesiatej trzydziesci zamiast we wtorek; wyslalismy radiogram do hallfaksu, aby opoznic wyjscie konwoju. Jutro o godzinie szostej rano wyruszacie na morze. - Spojrzal na kontradmirala Tyndalla. - Prosze wydac rozkaz wszystkim okretom, admirale!Tyndall, ktorego w calej flocie znano pod przezwiskiem "Farmer Giles", nie odpowiedzial. Jego grubo ciosana twarz, zwykle pogodna i ruchliwa, wyrazala zawzietosc, spojrzenie spod ciezkich powiek spoczelo z niepokojem na kapitanie Vallerym. Admiral zastanawial sie, jakie meki przezywa w tej chwili ten uprzejmy, wrazliwy czlowiek. Lecz wynedzniala od trudow twarz Vallery'ego nie mu nie zdradzila. Wszystko krylo sie za delikatna maska opanowania.-To chyba wszystko, co mozna na ten temat powiedziec, prosze panow - ciagnal Starr. - Nie bede udawal, ze macie przed soba latwy rejs. Sami dobrze wiecie, jaki los spotkal trzy ostatnie duze konwoje: PQ 17, FR 71 i 74, Nie znalezlismy jeszcze sposobu na akustyczne torpedy i sterowane bomby. Poza tym nasz wywiad w Bremie i Kolonii (co zreszta potwierdzily ostatnie wypadki na Atlantyku) melduje, ze najnowsza taktyka lodzi podwodnych jest atakowanie w pierwszej kolejnosci eskorty... Moze uratuje was pogoda...Ty stary, msciwy diable - pomyslal bez gniewu Tyndall. - Niech cie szlag trafi! Mow dalej, uzywaj sobie.-Przypuscmy, ze choc bedzie to wygladalo jak w wiktorianskim melodramacie, damy "Ulissesowi" szanse odkupienia popelnionych win... - Starr odczekal niecierpliwie, az Turner opanuje nagly atak kaszlu. - A potem, panowie, na Srodziemne. Ale najpierw FR 77 poplynie do Murmanska... bez wzgledu na przeszkody... - Wscieklosc przebijala spod cienkiej warstewki uprzejmosci. Przy ostatnim slowie glos Starra zalamal sie i zapiszczal. - "Ulisses" musi zapamietac, ze dowodztwo floty w zadnym wypadku nie bedzie tolerowac niewykonania rozkazow, zaniedbywania sluzby, zorganizowanej rewolty i buntu!-Bzdury!Starr szarpnal sie w fotelu, zacisnal dlonie na poreczach. Powiodl wokol wzrokiem i zatrzymal spojrzenie na komandorze lekarzu Brooksie; jego niezwykle zywe niebieskie oczy dziwnie wrogo blyszczaly w tej chwili spod wspanialej siwej grzywy.Tyndall, patrzac na te pelne zlosci oczy, dostrzegl jednoczesnie, jak krew naplywa do twarzy Brooksa, i westchnal cicho. Zbyt dobrze wiedzial, co to znaczy. "Starego Sokratesa" zaraz rozsadzi irlandzki temperament.Kontradmiral Tyndall chcial sie odezwac, lecz pod wplywem gwaltownego gestu Starra opadl na fotel.-Co pan powiedzial, komandorze? - glos admirala brzmial miekko, bezdzwiecznie.-Bzdury! - z naciskiem powtorzyl Brooks. - Nonsens, powiedzialem. Chcial pan szczerosci. Dobrze, bede szczery. Zaniedbywanie sluzby, zorganizowana rewolta i bunt. Akurat! Przypuszczam jednak, ze musial pan znalezc dla t... [ Pobierz całość w formacie PDF ]