Howard Phillips Lovecraft - Szczury w murach, Pobrane, firefox
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Howard Phillips Lovecraft
..……
SZCZURY W MURACH
..…….
________________________________________________THE RATS IN THE WALLS
…..
RAUTHA 2012
….
Szesnastego lipca 1923 roku, gdy tylko ostatni robotnik zakończył pracę, przeniosłem
się do Exham Priory. Remont był zadaniem karkołomnym, gdyż niewiele pozostało z tej
opustoszałej kupy gruzów, prócz podobnych do skorupy ruin. Ponieważ jednak była to
siedziba mych przodków, nie żałowałem pieniędzy. Miejsce to nie było zamieszkane od
czasów Jakuba I, kiedy to straszliwa, po części nie wyjaśniona tragedia zabrała właściciela,
jego pięcioro dzieci, kilku służących i wygoniła, w atmosferze przerażenia i podejrzeń
trzeciego syna – mego przodka, jedynego, który przeżył z tej wstrętnej linii. Gdy uznano go
za mordercę, posiadłość wróciła do korony, oskarżony zaś nie podejmował żadnych prób jej
odzyskania ani oczyszczenia się z zarzutu. Kierowany jakimś przerażeniem, większym niż
wyrzuty sumienia czy litera prawa, wyrażając tylko gorączkowe życzenie, aby stara
posiadłość jak najszybciej zniknęła mu z oczu i pamięci, Walter de la Poer, jedenasty baron
Exham, uciekł do Wirginii. Tam założył rodzinę, która w następnym stuleciu stała się znana
pod nazwiskiem Delapore.
Exham Priory pozostało niewydzierżawione, choć później przyłączono je do posiadłości
rodziny Norrys. Budynek był badany bardzo szczegółowo z powodu swej złożonej
architektury i gotyckich wież spoczywających na saksońskich, czy nawet rzymskich
fundamentach. Ich pochodzenie datowano na czasy rzymskie, a nawet cymeryjskie, jeśli
legendy mówiły prawdę. Były bardzo szczególne, z jednej strony zlewające się z wapienną
skałą urwiska, tam gdzie opactwo patrzyło na opustoszałą dolinę, trzy mile na zachód od
wioski Anchester. Architekci i antykwariusze lubili badać ten dziwny relikt zapomnianych
wieków, lecz miejscowa ludność nienawidziła go. Nienawidziła go już od stuleci, gdy żyli
tutaj moi przodkowie – nienawidzi i teraz tego budynku porośniętego mchem i pokrytego
pleśnią zapomnienia. Nie byłem w Anchester zanim nie dowiedziałem się, że pochodzę
z przeklętego rodu.
W tym tygodniu robotnicy wysadzili w powietrze Exham Priory i zacierali teraz
najdrobniejsze ślady jego fundamentów.
Zawsze znałem swoje drzewo genealogiczne i wiedziałem o fakcie, że przodek mój
przybył do amerykańskich kolonii otoczony dziwną aurą. Szczegóły nie były mi znane dzięki
polityce powściągliwości zawsze kultywowanej w rodzinie Delaporów. W przeciwieństwie
do naszych sąsiadów – plantatorów – rzadko szczyciliśmy się przodkami krzyżowcami czy
innymi bohaterami z czasów średniowiecza bądź Renesansu; nie mieliśmy też żadnej tradycji
z wyjątkiem tego, co mogło być zapisane w zalakowanej kopercie sprzed czasów Wojny
Secesyjnej, którą ojciec rodu przekazywał najstarszemu synowi, aby ten otworzył ją po jego
śmierci.
W czasie wojny rodzinna fortuna stopniała a po spaleniu Carfax, naszej posiadłości na
brzegu rzeki, cała egzystencja zmieniła się. Mój dziadek, posunięty już w latach, zginął
w czasie pożaru a wraz z nim spłonęła koperta wiążąca nas z przeszłością. Pamiętam jeszcze
ten ogień, choć miałem wtedy tylko siedem lat – żołnierze federalni strzelali, kobiety
krzyczały a Murzyni wyli i modlili się. Mój ojciec był w armii, bronił Richmond i po wielu
formalnościach przepuszczono mnie do niego wraz z matką. Gdy wojna się skończyła
pojechaliśmy wszyscy na północ, tam, skąd pochodziła moja matka i gdzie osiągnąłem
wiek średni, bogactwo i stałem się rzeczywistym jankesem. Ani mój ojciec, ani ja nie
wiedzieliśmy co zawierała ta koperta, a gdy zanurzyłem się po uszy w monotonię interesów
w Massachusetts, straciłem wszelkie zainteresowanie tajemnicami czającymi się gdzieś tam,
w mym drzewie genealogicznym. Gdybym podejrzewał jakiej są natury, z największą
radością pozostawiłbym Exham Priory mchom, nietoperzom i pajęczynom.
Mój ojciec zmarł w 1904 roku nie pozostawiając żadnego przekazu ani mnie, ani
mojemu jedynemu dziecku, Alfredowi, dziesięciolatkowi już wówczas pozbawionemu matki.
To ten chłopiec odwrócił porządek informacji rodzinnych, gdyż, choć dałem mu tylko mgliste
wspomnienia o przeszłości, napisał mi o pewnych bardzo interesujących legendach
dotyczących naszych przodków. Miało to miejsce w 1917 roku, gdy ostatnia wojna
zapędziła go do Anglii jako oficera lotnictwa, najwidoczniej Delaporowie mieli barwną
i prawdopodobnie złowieszczą historię. Przyjaciel mego syna, kapitan Edward Norrys
z Królewskiego Korpusu Lotniczego mieszkał blisko rodziny osiadłej w Anchester
i zrelacjonował niektóre z podejrzeń zakorzenionych wśród chłopów. Norrys oczywiście nie
brał ich poważnie lecz zaciekawił mego syna i dostarczył mu materiału do listów do mnie.
Te właśnie legendy definitywnie zwróciły moją uwagę na angielskie dziedzictwo i wpłynęły
na postanowienie odkupienia i odrestaurowania starej siedziby rodowej, Norrys obiecał to
ułatwić, gdyż obecnym właścicielem był jego wuj.
Kupiłem Exham Priory w 1918 roku lecz prawie natychmiast musiałem zarzucić plany
odbudowy, gdyż mój syn wrócił jako inwalida. Przez ostatnie dwa lata jego życia troszczyłem
się tylko o niego, nawet prowadzenie interesów pozostawiając swym wspólnikom. W 1921
roku stwierdziłem, że nie mam już celu w życiu, jestem samotny, niemłody – postanowiłem
spędzić lata, które mi jeszcze pozostały w mej nowej posiadłości. Odwiedziwszy w grudniu
Anchester, zostałem tam przyjęty przez kapitana Norrysa, pulchnego, miłego, młodego
człowieka, który bardzo cenił mego syna i zapewnił mi swą pomoc przy kompletowaniu
planów służących do przeprowadzenia odbudowy. Samo Exham Priory obejrzałem bez
emocji – stos średniowiecznych gruzów zarośniętych mchem i usianych gniazdami wron,
wznoszących się pierwotnie na szczycie urwiska teraz obnażonych do podłóg, z wyjątkiem
kamiennych ścian poszczególnych wież.
Gdy stopniowo doszedłem do wyobrażenia, jak wyglądała budowla w czasach gdy moi
przodkowie opuścili ją trzy stulecia temu, zacząłem najmować robotników do odbudowy.
W każdym przypadku byłem zmuszony poszukiwać ich w dalszych okolicach, gdyż
mieszkańcy Anchester okazywali niewiarygodny strach i nienawiść do tego miejsca. Uczucie
owo było tak przemożne, że często mówili o nim obcym robotnikom powodując tym liczne
dezercje z pracy.
Syn powiedział mi, że unikano go w czasie jego wizyt, gdyż był de la Poer, a teraz ja
stwierdziłem podobny ostracyzm z tego samego powodu, póki nie przekonałem chłopów, jak
mało wiem o mym dziedzictwie. Nawet wtedy ponuro unikali mnie, tak że wiele przekazów
z tradycji wioski uzyskałem wyłącznie dzięki pośrednictwu Norrysa. Ludzie nie mogli
zapomnieć, że przybyłem tu aby odbudować symbol dla nich tak przerażający. Słusznie czy
nie, patrzyli na Exham Priory jako na miejsce nawiedzane przez diabły i wilkołaki.
Układając mozaikę z opowieści zbieranych dla mnie przez Norrysa i uzupełniając ją
uwagami kilku uczonych badających ruiny, doszedłem do wniosku, że Exham Priory stoi na
miejscu prehistorycznej świątyni z czasów druidycznych lub przeddruidycznych. Musiała ona
być współczesna Stonehenge. Niewielu wątpiło w to, że odprawiano tu nieopisane rytuały;
były niemiłe legendy o przekształceniu się tych rytów w religię Kybele, wprowadzoną tu
przez Rzymian. Nadal widoczna inskrypcja w piwnicach wskazywała „DIV… OPS…
MAGMA MAT…” – znak Magna Mater, której ciemna wiara została kiedyś na próżno
zabroniona obywatelom rzymskim. Manchester było obozem trzeciego legionu Augusta,
jak świadczy o tym wiele pozostałości. Mówiono, że świątynia Kybele była wspaniała,
zatłoczona wyznawcami odprawiającymi nienazwane ceremonie pod przywództwem
frygijskich kapłanów. Opowieści utrzymywały, że upadek starej religii nie spowodował
zaprzestania orgii w świątyni, a kapłani przeszli na nową wiarę w rzeczywistości nie
zmieniając swych obyczajów. Wspominano też, że rytuały te nie znikły wraz z rzymską
potęgą – pewni Saksończycy dodali coś do tego, co pozostało ze świątyni i nadali jej
zasadniczy kształt, czyniąc z niej centrum kultu, którego obawiano się w połowie heptarchii.
Około roku tysięcznego miejsce wymieniano w kronice jako potężny, kamienny klasztor,
siedzibę obcego i potężnego zakonu otoczoną rozległymi ogrodami, które nie potrzebowały
murów, aby nie wpuścić przerażonych mieszkańców okolic. Nigdy nie został zniszczony
przez Duńczyków, choć w czasie normańskiego podboju musiał ucierpieć straszliwie – nie
było żadnych obiekcji, gdy Henryk III podarował go memu przodkowi, Gilbertowi de la Poer,
pierwszemu baronowi Exham w 1261 roku. Przed tą datą nie ma złych doniesień o mojej
rodzinie; wówczas musiało się wydarzyć coś dziwnego. W pewnej kronice pochodzącej
z 1307 roku pojawiła się wzmianka, że ród de la Poer został „przeklęty przez Boga”.
Legendy wspominały przerażające rzeczy, tym bardziej niesamowite, że opisy były bardzo
powściągliwe i mgliście wymijające. Przedstawiały mych przodków jako ród wrodzonych
demonów, przy których Gilles de Rais i markiz de Sade wydawali się zaledwie nowicjuszami,
i napomykały szeptem o ich odpowiedzialności za zdarzające się od kilku pokoleń zniknięcia
mieszkańców wioski.
Najgorszymi potworami byli najwyraźniej baronowie i ich bezpośredni potomkowie,
przynajmniej najwięcej o nich szeptano. Jeśli któryś z nich miał zdrowsze inklinacje, schodził
z tego świata wcześnie i tajemniczo, aby ustąpić miejsca innemu, bardziej typowemu
przedstawicielowi rodu. Wydawało się, że panował wśród nich wewnętrzny kult, któremu
przewodniczyła głowa rodu, czasami ograniczony tylko do kilku członków. Jego przyczyną
był raczej temperament niż dziedzictwo, gdyż rozprzestrzenił się on również w kilku rodach,
połączonych z naszym więzami małżeńskimi. Lady Margaret Trevor z Kornwalii, żona
Godfreya, drugiego syna piątego barona, stała się ulubionym postrachem dzieci w całej
okolicy i demoniczną bohaterką szczególnie przerażającej starej ballady, śpiewanej jeszcze na
granicach Walii. Zachowała się też w balladzie, choć dotyczy innych wydarzeń, opowieść
o lady Mary de la Poer, która, wkrótce po poślubieniu earla Shrewsfield, została zabita przez
niego i jego matkę. Zabójcy zostali rozgrzeszeni i pobłogosławieni przez kapłana, któremu
wyznali coś, czego nie odważyli się powiedzieć światu. Te mity i ballady wielce mnie
nastraszyły. Ich trwanie, zasięg i zastosowanie do długiej linii mych przodków było
szczególnie niepokojące, zaś imputowanie potwornych zachowań przywiodło mi na myśl
niemiłe wspomnienie pewnego skandalu wywołanego przez mego bezpośredniego antenata –
Randolfa Delapore z Carfax, który osiadł wśród Murzynów i został kapłanem voodoo po
powrocie z wojny meksykańskiej.
Mniej przejmowałem się opowieściami o jękach i wyciach, rozlegających się w nagiej,
omiatanej wichrami dolinie za wapiennym urwiskiem, o smrodzie na cmentarzu po
wiosennych deszczach, o piszczącej, bladej postaci, na którą koń sir Johna Clave’a natknął się
pewnej nocy na odległym polu i służącym oszalałym na skutek tego, co zobaczył w biały
dzień w ruinach klasztoru. Rzeczy te zostały zbagatelizowane przez naukę, a w tym czasie
byłem zagorzałym sceptykiem. Wzmianki o zaginionych wieśniakach były trudniejsze
do zlekceważenia, choć nie stanowiły niczego niezwykłego w świetle średniowiecznych
zwyczajów. Zbyt wielka ciekawość oznaczała śmierć, a na zburzonych obecnie bastionach
w okolicach Exham Priory wystawiano na widok publiczny niejedną wścibską głowę.
Kilka z tych opowieści było szczególnie malowniczych i sprawiło, że zapragnąłem
dowiedzieć się czegoś więcej z zakresu mitologii porównawczej. Istniało na przykład
wierzenie, że legion diabłów o nietoperzowatych skrzydłach odprawia każdej nocy
w klasztorze sabaty – legion, którego wyżywieniem można było wyjaśnić nieproporcjonalną
przewagę obrzydliwych warzyw zbieranych w olbrzymich ogrodach posiadłości, najżywsza
była jednak opowieść o szczurach – zdziczałej armii odrażających gryzoni, która opuściła
zamek w trzy miesiące po tragedii, która skazała go na opuszczenie. Wychudzona, brudna
armia rabusiów opanowała całą okolicę, pożerając ptaki, koty, psy, wieprze, owce, a nawet
dwoje nieszczęsnych ludzi. Wokół tych szczurów narósł osobny cykl mitów, który stał się
popularny w domach wioski, wywołując przekleństwa i przerażenie.
Ta wiedza nie dawała mi spokoju, gdy postanowiłem dokonać restauracji siedziby mych
przodków. Oczywiście można sobie wyobrazić, jak wpłynęły na mnie wszystkie opowieści.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
Howard Phillips Lovecraft
..……
SZCZURY W MURACH
..…….
________________________________________________THE RATS IN THE WALLS
…..
RAUTHA 2012
….
Szesnastego lipca 1923 roku, gdy tylko ostatni robotnik zakończył pracę, przeniosłem
się do Exham Priory. Remont był zadaniem karkołomnym, gdyż niewiele pozostało z tej
opustoszałej kupy gruzów, prócz podobnych do skorupy ruin. Ponieważ jednak była to
siedziba mych przodków, nie żałowałem pieniędzy. Miejsce to nie było zamieszkane od
czasów Jakuba I, kiedy to straszliwa, po części nie wyjaśniona tragedia zabrała właściciela,
jego pięcioro dzieci, kilku służących i wygoniła, w atmosferze przerażenia i podejrzeń
trzeciego syna – mego przodka, jedynego, który przeżył z tej wstrętnej linii. Gdy uznano go
za mordercę, posiadłość wróciła do korony, oskarżony zaś nie podejmował żadnych prób jej
odzyskania ani oczyszczenia się z zarzutu. Kierowany jakimś przerażeniem, większym niż
wyrzuty sumienia czy litera prawa, wyrażając tylko gorączkowe życzenie, aby stara
posiadłość jak najszybciej zniknęła mu z oczu i pamięci, Walter de la Poer, jedenasty baron
Exham, uciekł do Wirginii. Tam założył rodzinę, która w następnym stuleciu stała się znana
pod nazwiskiem Delapore.
Exham Priory pozostało niewydzierżawione, choć później przyłączono je do posiadłości
rodziny Norrys. Budynek był badany bardzo szczegółowo z powodu swej złożonej
architektury i gotyckich wież spoczywających na saksońskich, czy nawet rzymskich
fundamentach. Ich pochodzenie datowano na czasy rzymskie, a nawet cymeryjskie, jeśli
legendy mówiły prawdę. Były bardzo szczególne, z jednej strony zlewające się z wapienną
skałą urwiska, tam gdzie opactwo patrzyło na opustoszałą dolinę, trzy mile na zachód od
wioski Anchester. Architekci i antykwariusze lubili badać ten dziwny relikt zapomnianych
wieków, lecz miejscowa ludność nienawidziła go. Nienawidziła go już od stuleci, gdy żyli
tutaj moi przodkowie – nienawidzi i teraz tego budynku porośniętego mchem i pokrytego
pleśnią zapomnienia. Nie byłem w Anchester zanim nie dowiedziałem się, że pochodzę
z przeklętego rodu.
W tym tygodniu robotnicy wysadzili w powietrze Exham Priory i zacierali teraz
najdrobniejsze ślady jego fundamentów.
Zawsze znałem swoje drzewo genealogiczne i wiedziałem o fakcie, że przodek mój
przybył do amerykańskich kolonii otoczony dziwną aurą. Szczegóły nie były mi znane dzięki
polityce powściągliwości zawsze kultywowanej w rodzinie Delaporów. W przeciwieństwie
do naszych sąsiadów – plantatorów – rzadko szczyciliśmy się przodkami krzyżowcami czy
innymi bohaterami z czasów średniowiecza bądź Renesansu; nie mieliśmy też żadnej tradycji
z wyjątkiem tego, co mogło być zapisane w zalakowanej kopercie sprzed czasów Wojny
Secesyjnej, którą ojciec rodu przekazywał najstarszemu synowi, aby ten otworzył ją po jego
śmierci.
W czasie wojny rodzinna fortuna stopniała a po spaleniu Carfax, naszej posiadłości na
brzegu rzeki, cała egzystencja zmieniła się. Mój dziadek, posunięty już w latach, zginął
w czasie pożaru a wraz z nim spłonęła koperta wiążąca nas z przeszłością. Pamiętam jeszcze
ten ogień, choć miałem wtedy tylko siedem lat – żołnierze federalni strzelali, kobiety
krzyczały a Murzyni wyli i modlili się. Mój ojciec był w armii, bronił Richmond i po wielu
formalnościach przepuszczono mnie do niego wraz z matką. Gdy wojna się skończyła
pojechaliśmy wszyscy na północ, tam, skąd pochodziła moja matka i gdzie osiągnąłem
wiek średni, bogactwo i stałem się rzeczywistym jankesem. Ani mój ojciec, ani ja nie
wiedzieliśmy co zawierała ta koperta, a gdy zanurzyłem się po uszy w monotonię interesów
w Massachusetts, straciłem wszelkie zainteresowanie tajemnicami czającymi się gdzieś tam,
w mym drzewie genealogicznym. Gdybym podejrzewał jakiej są natury, z największą
radością pozostawiłbym Exham Priory mchom, nietoperzom i pajęczynom.
Mój ojciec zmarł w 1904 roku nie pozostawiając żadnego przekazu ani mnie, ani
mojemu jedynemu dziecku, Alfredowi, dziesięciolatkowi już wówczas pozbawionemu matki.
To ten chłopiec odwrócił porządek informacji rodzinnych, gdyż, choć dałem mu tylko mgliste
wspomnienia o przeszłości, napisał mi o pewnych bardzo interesujących legendach
dotyczących naszych przodków. Miało to miejsce w 1917 roku, gdy ostatnia wojna
zapędziła go do Anglii jako oficera lotnictwa, najwidoczniej Delaporowie mieli barwną
i prawdopodobnie złowieszczą historię. Przyjaciel mego syna, kapitan Edward Norrys
z Królewskiego Korpusu Lotniczego mieszkał blisko rodziny osiadłej w Anchester
i zrelacjonował niektóre z podejrzeń zakorzenionych wśród chłopów. Norrys oczywiście nie
brał ich poważnie lecz zaciekawił mego syna i dostarczył mu materiału do listów do mnie.
Te właśnie legendy definitywnie zwróciły moją uwagę na angielskie dziedzictwo i wpłynęły
na postanowienie odkupienia i odrestaurowania starej siedziby rodowej, Norrys obiecał to
ułatwić, gdyż obecnym właścicielem był jego wuj.
Kupiłem Exham Priory w 1918 roku lecz prawie natychmiast musiałem zarzucić plany
odbudowy, gdyż mój syn wrócił jako inwalida. Przez ostatnie dwa lata jego życia troszczyłem
się tylko o niego, nawet prowadzenie interesów pozostawiając swym wspólnikom. W 1921
roku stwierdziłem, że nie mam już celu w życiu, jestem samotny, niemłody – postanowiłem
spędzić lata, które mi jeszcze pozostały w mej nowej posiadłości. Odwiedziwszy w grudniu
Anchester, zostałem tam przyjęty przez kapitana Norrysa, pulchnego, miłego, młodego
człowieka, który bardzo cenił mego syna i zapewnił mi swą pomoc przy kompletowaniu
planów służących do przeprowadzenia odbudowy. Samo Exham Priory obejrzałem bez
emocji – stos średniowiecznych gruzów zarośniętych mchem i usianych gniazdami wron,
wznoszących się pierwotnie na szczycie urwiska teraz obnażonych do podłóg, z wyjątkiem
kamiennych ścian poszczególnych wież.
Gdy stopniowo doszedłem do wyobrażenia, jak wyglądała budowla w czasach gdy moi
przodkowie opuścili ją trzy stulecia temu, zacząłem najmować robotników do odbudowy.
W każdym przypadku byłem zmuszony poszukiwać ich w dalszych okolicach, gdyż
mieszkańcy Anchester okazywali niewiarygodny strach i nienawiść do tego miejsca. Uczucie
owo było tak przemożne, że często mówili o nim obcym robotnikom powodując tym liczne
dezercje z pracy.
Syn powiedział mi, że unikano go w czasie jego wizyt, gdyż był de la Poer, a teraz ja
stwierdziłem podobny ostracyzm z tego samego powodu, póki nie przekonałem chłopów, jak
mało wiem o mym dziedzictwie. Nawet wtedy ponuro unikali mnie, tak że wiele przekazów
z tradycji wioski uzyskałem wyłącznie dzięki pośrednictwu Norrysa. Ludzie nie mogli
zapomnieć, że przybyłem tu aby odbudować symbol dla nich tak przerażający. Słusznie czy
nie, patrzyli na Exham Priory jako na miejsce nawiedzane przez diabły i wilkołaki.
Układając mozaikę z opowieści zbieranych dla mnie przez Norrysa i uzupełniając ją
uwagami kilku uczonych badających ruiny, doszedłem do wniosku, że Exham Priory stoi na
miejscu prehistorycznej świątyni z czasów druidycznych lub przeddruidycznych. Musiała ona
być współczesna Stonehenge. Niewielu wątpiło w to, że odprawiano tu nieopisane rytuały;
były niemiłe legendy o przekształceniu się tych rytów w religię Kybele, wprowadzoną tu
przez Rzymian. Nadal widoczna inskrypcja w piwnicach wskazywała „DIV… OPS…
MAGMA MAT…” – znak Magna Mater, której ciemna wiara została kiedyś na próżno
zabroniona obywatelom rzymskim. Manchester było obozem trzeciego legionu Augusta,
jak świadczy o tym wiele pozostałości. Mówiono, że świątynia Kybele była wspaniała,
zatłoczona wyznawcami odprawiającymi nienazwane ceremonie pod przywództwem
frygijskich kapłanów. Opowieści utrzymywały, że upadek starej religii nie spowodował
zaprzestania orgii w świątyni, a kapłani przeszli na nową wiarę w rzeczywistości nie
zmieniając swych obyczajów. Wspominano też, że rytuały te nie znikły wraz z rzymską
potęgą – pewni Saksończycy dodali coś do tego, co pozostało ze świątyni i nadali jej
zasadniczy kształt, czyniąc z niej centrum kultu, którego obawiano się w połowie heptarchii.
Około roku tysięcznego miejsce wymieniano w kronice jako potężny, kamienny klasztor,
siedzibę obcego i potężnego zakonu otoczoną rozległymi ogrodami, które nie potrzebowały
murów, aby nie wpuścić przerażonych mieszkańców okolic. Nigdy nie został zniszczony
przez Duńczyków, choć w czasie normańskiego podboju musiał ucierpieć straszliwie – nie
było żadnych obiekcji, gdy Henryk III podarował go memu przodkowi, Gilbertowi de la Poer,
pierwszemu baronowi Exham w 1261 roku. Przed tą datą nie ma złych doniesień o mojej
rodzinie; wówczas musiało się wydarzyć coś dziwnego. W pewnej kronice pochodzącej
z 1307 roku pojawiła się wzmianka, że ród de la Poer został „przeklęty przez Boga”.
Legendy wspominały przerażające rzeczy, tym bardziej niesamowite, że opisy były bardzo
powściągliwe i mgliście wymijające. Przedstawiały mych przodków jako ród wrodzonych
demonów, przy których Gilles de Rais i markiz de Sade wydawali się zaledwie nowicjuszami,
i napomykały szeptem o ich odpowiedzialności za zdarzające się od kilku pokoleń zniknięcia
mieszkańców wioski.
Najgorszymi potworami byli najwyraźniej baronowie i ich bezpośredni potomkowie,
przynajmniej najwięcej o nich szeptano. Jeśli któryś z nich miał zdrowsze inklinacje, schodził
z tego świata wcześnie i tajemniczo, aby ustąpić miejsca innemu, bardziej typowemu
przedstawicielowi rodu. Wydawało się, że panował wśród nich wewnętrzny kult, któremu
przewodniczyła głowa rodu, czasami ograniczony tylko do kilku członków. Jego przyczyną
był raczej temperament niż dziedzictwo, gdyż rozprzestrzenił się on również w kilku rodach,
połączonych z naszym więzami małżeńskimi. Lady Margaret Trevor z Kornwalii, żona
Godfreya, drugiego syna piątego barona, stała się ulubionym postrachem dzieci w całej
okolicy i demoniczną bohaterką szczególnie przerażającej starej ballady, śpiewanej jeszcze na
granicach Walii. Zachowała się też w balladzie, choć dotyczy innych wydarzeń, opowieść
o lady Mary de la Poer, która, wkrótce po poślubieniu earla Shrewsfield, została zabita przez
niego i jego matkę. Zabójcy zostali rozgrzeszeni i pobłogosławieni przez kapłana, któremu
wyznali coś, czego nie odważyli się powiedzieć światu. Te mity i ballady wielce mnie
nastraszyły. Ich trwanie, zasięg i zastosowanie do długiej linii mych przodków było
szczególnie niepokojące, zaś imputowanie potwornych zachowań przywiodło mi na myśl
niemiłe wspomnienie pewnego skandalu wywołanego przez mego bezpośredniego antenata –
Randolfa Delapore z Carfax, który osiadł wśród Murzynów i został kapłanem voodoo po
powrocie z wojny meksykańskiej.
Mniej przejmowałem się opowieściami o jękach i wyciach, rozlegających się w nagiej,
omiatanej wichrami dolinie za wapiennym urwiskiem, o smrodzie na cmentarzu po
wiosennych deszczach, o piszczącej, bladej postaci, na którą koń sir Johna Clave’a natknął się
pewnej nocy na odległym polu i służącym oszalałym na skutek tego, co zobaczył w biały
dzień w ruinach klasztoru. Rzeczy te zostały zbagatelizowane przez naukę, a w tym czasie
byłem zagorzałym sceptykiem. Wzmianki o zaginionych wieśniakach były trudniejsze
do zlekceważenia, choć nie stanowiły niczego niezwykłego w świetle średniowiecznych
zwyczajów. Zbyt wielka ciekawość oznaczała śmierć, a na zburzonych obecnie bastionach
w okolicach Exham Priory wystawiano na widok publiczny niejedną wścibską głowę.
Kilka z tych opowieści było szczególnie malowniczych i sprawiło, że zapragnąłem
dowiedzieć się czegoś więcej z zakresu mitologii porównawczej. Istniało na przykład
wierzenie, że legion diabłów o nietoperzowatych skrzydłach odprawia każdej nocy
w klasztorze sabaty – legion, którego wyżywieniem można było wyjaśnić nieproporcjonalną
przewagę obrzydliwych warzyw zbieranych w olbrzymich ogrodach posiadłości, najżywsza
była jednak opowieść o szczurach – zdziczałej armii odrażających gryzoni, która opuściła
zamek w trzy miesiące po tragedii, która skazała go na opuszczenie. Wychudzona, brudna
armia rabusiów opanowała całą okolicę, pożerając ptaki, koty, psy, wieprze, owce, a nawet
dwoje nieszczęsnych ludzi. Wokół tych szczurów narósł osobny cykl mitów, który stał się
popularny w domach wioski, wywołując przekleństwa i przerażenie.
Ta wiedza nie dawała mi spokoju, gdy postanowiłem dokonać restauracji siedziby mych
przodków. Oczywiście można sobie wyobrazić, jak wpłynęły na mnie wszystkie opowieści.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]